To będzie chyba najbardziej żałosny post w historii tego bloga, choć każdy właściwie jest niebezpiecznie blisko rekordu.
Pamiętam, jak to wyglądało, kiedy byłem młodszy.
Odliczanie dni, niecierpliwość. Wyczekiwanie.
Aż w końcu, po przeczekaniu połowy wakacji, zdmuchiwanie świeczek, śpiewanie "sto lat" i radość. Po prostu, zwykła, dziecięca radość.
Jak bardzo inny był dzisiejszy dzień w porównaniu z poprzednimi latami...
Po prostu dziś uświadomiłem sobie, jak mało osób jest przy mnie.
W dniu urodzin zobaczyłem, że ponad połowa ludzi, z którymi kiedyś spędzałem całe dnie, za którymi mógłbym skoczyć w ogień, po prostu zniknęła.
Boże, kiedyś było tyle radości.
Teraz wręcz nienawidzę urodzin.
Ten dzień przypomina mi o tym, jak długo tu jestem.
I sprawia, że znów myślę: po co?
Że znów myślę: ile jeszcze?
Życzenia są bezwartościowe i nieszczere.
Zresztą, dlaczego mówię o życzeniach, skoro niemal wszyscy zapomnieli?
Moja rodzina zapomniała.
Ludzie, z którymi mieszkam w jednym domu.
Odrobinkę dołujące.
Jedyne wiadomości, z których się cieszyłem, to te od pewnej Dziewczyny i od Mateusza, oczywiście. Dobrze, że ich mam.
Szkoda, że często o tym zapominam.
Szkoda, że to i tak nie polepsza sytuacji.
Szkoda, że właściwie nic jej nie polepsza.
Cóż, cudowne urodziny. Nie będę już narzekać.
Dostałem piękny prezent.
Sam sobie go dałem.
Spłynął po policzkach.
To dobrze, tak myślę. Chyba mi lepiej. Za długo już trzymałem łzy.
Kurwa mać, to jest prawdziwy mężczyzna?
Czego sobie życzę na urodziny?
Żeby to coś sobie poszło.
Nie wiem, czym jest, nie wiem, czy istnieje. Prawdopodobnie jest moim urojeniem, tworem wszystkich żali i śmiesznych problemów.
Torturuje mnie.
Mam dość.
Dlaczego nie przeniesiesz się do snów kogoś innego?
Dlaczego nie przeniesiesz się do głowy kogoś innego?
Nie zabrałaś już wystarczająco ode mnie?
Dlaczego nie storturujesz snu kogoś innego?
Odejdź.
Szczerze mówiąc, nie mam siły walczyć. Jestem tak cholernie zmęczony, że nawet nie chcę uciekać od tego gówna.
Ale z drugiej strony to jest już nieznośne.
Trwa i trwa, i będzie trwać, ale czasem daje odpocząć. Daje dzień czy dwa, aby zaczerpnąć oddechu i popatrzeć na słońce.
Ostatnio tak długo już trzyma mnie pod wodą, że muszę, po prostu muszę się wyrwać i próbować płynąć, choćby miało to mieć skutek odwrotny do zamierzonego.
Tonę.
Tonę.
Tonę.
We łzach.
Dość.
Chcę spróbować.
Próbowałem już wiele razy i za każdym się na chwilę udawało, i było dobrze.
Ale znów spadałem.
Wiem, że niedługo znów tu wrócę, pewnie za trzy czy cztery dni.
Wiem, że znów przegram.
Ale chcę wierzyć, że to nic złego.
Eh, to przykre że tak mało osób o tobie pamiętało, ale dowiedziałeś się przynajmniej kto docenia Cię na tyle, żeby chociaż życzyć ci wszystkiego najlepszego na urodziny. Jeden dzień w roku a tyle może uzmysłowić...
OdpowiedzUsuńŁzy, jak ktoś je ładnie nazwał, są krwią duszy, a skoro płyną twoja dusza nie wyschła. Wciąż tam jest i czeka na koło ratunkowe. I kogoś kto ci je rzuci. A być może będziesz musiał sam sobie je podać. Nie wiem, ale każda rzecz, każdy szczery uśmiech mógłby być małym kołem ratunkowym. Byle byś tylko, gdy już je złapiesz, nie wypuścił z rąk. A kiedy będziesz je już miał to niezależnie czy ktoś będzie Cię ciągnął czy sam będziesz płynął ostatkiem sił, masz ogromne szanse na dotarcie do bezpiecznego brzegu.
Skoro tak mało osób złożyło ci życzenia, dodaje swoje, niezbyt wybitne, ale chyba szczere.
Życzę ci koła ratunkowego i kogoś kto kiedyś ci je rzuci. I dostatecznie dużo powietrza, byś był w stanie na nie czekać (oby jak najkrócej)
Nawet nie wiem, jak mógłbym odpowiedzieć. Po prostu dziękuję Ci. Bardzo, bardzo Ci dziękuję.
UsuńPrzecież wiesz doskonale, że nie ma za co. Po prostu jestem
Usuń