piątek, 28 maja 2021

Rysy

Czuję, że jestem na skraju wytrzymałości.

A pozornie wcale nie ma dramatu. Jakoś funkcjonuję. Wstałem, zrobiłem coś.

Ale tej nocy... Co za chore myśli.

Myślę o śmierci. Nie mogę odgonić się od wyobrażeń, że moja siostra umiera. Nie wiem dlaczego. Już dwa razy zajrzałem do niej, żeby posłuchać jak oddycha. 

Nie wiem co mi jest. Tak strasznie chce mi się płakać

Myślę o tym, że nigdy nie będę już szczęśliwy. Może życie nie będzie ani trochę spełnione.

Myślę o swojej śmierci. Znowu przez głowę przechodzą mi wszystkie sposoby jak to zakończyć. Ale bałbym się.

Tej nocy boję się wszystkiego. Nie wiem co się dzieje.

Myślę o tym, że się nie pozbieram. 


Nie będę tu pisać, kiedy odbędzie się wizyta u psychiatry. Nie będę znów zapeszać. 

Jest bardzo potrzebna.

środa, 26 maja 2021

Płytkości

Są takie rzeczy, o których się nie mówi.

O piętrzącej się stercie brudnych ubrań.

O wszechobecnym syfie.

O tłustych włosach.

O bolącym pęcherzu, bo wstawanie do toalety jest tak trudne, że wstrzymuje się mocz jak najdłużej.

O mdłościach z głodu, które ponownie po prostu się przesypia, bo zrobienie jedzenia jest za trudne.

O niemyciu zębów przez tydzień.

O butelkach pod łóżkiem.

O brudnych prześcieradłach.

O tym, że czuje się, jak umierają szare komórki.


Już w pewnym momencie myślałem, że powoli przechodzi. Umyłem się, zmieniłem pościel, wyniosłem śmieci. Wsiadłem w autobus, żeby trochę wrócić do świata żywych, spotkać się z Mateuszem, przejść się.

Na przystanku straszny dyskomfort, po czterech przystankach początek ataku paniki. Dziękuję, do widzenia, wysiadam, wracam do domu.

I znowu jestem w łóżku. Z całą mocą dotarło, że zdecydowanie nie przechodzi. Przeliczyłem się tym razem.


Bo po jakimś czasie życia z tym czymś, cokolwiek to jest, już zna się pewne schematy.

Wiesz, że zacznie się niespodziewanym wstaniem po 15 godzinach snu, mimo że wcześniej zegar biologiczny się uspokoił.

Potem będzie bardzo szybko maleć energia, następny dzień już będzie całkowicie spędzony pod kołdrą.

Gdzieś tutaj przestaniesz odpisywać przyjaciołom, od tego momentu przez długi czas nie odezwiesz się do nikogo. Za chwilę zacznie się zarastanie brudem i bałaganem.

Następne w kolejności jest zupełnie załamanie, pocięcie się, myśli samobójcze, kilka dni absolutnej rozpaczy.

Potem będzie faza beznadziei, zapewne sie upijesz. Ten okres będzie wydawał się nie mieć końca. Może nawet wyjdziesz z domu, będziesz chodzić po odosobnionych miejscach i myśleć o przykrych rzeczach. Bo tu już wzrasta energia, ale myśli pozostają najgorsze.

Zaczniesz powoli odbierać telefony, ale tylko na krótkie i ważne rozmowy. Będzie przez ciebie przemawiać nienawiść do siebie.

Za jakiś czas wszystko zacznie się uspokajać i przestaniesz czuć cokolwiek. Będzie ci wszystko jedno. Za parę dni życie zacznie wyglądać normalnie, cokolwiek to znaczy. Spotkasz się z przyjaciółmi nie będąc wciąż do końca sobą, ale przynajmniej cię zobaczą.

Za kilkanaście lub kilkadziesiąt dni zacznie się za to faza zupełnie odwrotna, gdzie nie będziesz wcale potrzebował snu, produktywność osiągnie szczyt, a nastrój będzie tak dobry, że mógłbyś zorganizować niekończącą się imprezę.

I tak w kółko. Już tyle lat.

Głupie to.

Nie spodziewałem się, że dziś coś takiego napiszę. Chyba poczułem się samotny. Czasem lubię opowiedzieć coś klawiaturze.

Ale teraz, po raz kolejny tej doby, dobranoc. Chciałbym, żeby nic mi się nie śniło.

piątek, 21 maja 2021

Mount Everest

Minął równy miesiąc od ostatniego wpisu. Cóż za wyczucie czasu.

Powoli ogarniam zaległe maile. O dziwo mam na to siłę, chociaż dziś jestem w bardzo słabym miejscu.

Po kolei.

Od ostatniego wpisu nie zalogowałem się już ani razu na lekcje. Wstawałem rano, uczyłem się sam. Udało się ze wszystkim wyrobić. A dni były różne. Zdarzały się całkiem dobre, produktywne, ale w większości nie opuszczałem łóżka. Zasypiałem na repetytorium z geografii. Czasem nie robiłem zupełnie nic.

W każdym razie jakoś się udało. W dniach matur starałem się ze wszystkich sił utrzymać znośny nastrój, nawet mi to wyszło. Po prostu wypiłem przez te dwa tygodnie większe ilości kawy niż kiedykolwiek wcześniej. No i poszło całkiem nieźle. Wiem, że wszystko zdałem, dokładne procenty trudno przewidzieć. Na pewno nie będą całkowicie satysfakcjonujące. Trudno. Nie dałbym rady zrobić już nic więcej.

Do 13 maja, dnia ostatniej matury, było więc... Tak sobie. Klasycznie wręcz. Głównie mało energii, średnie dni, czasem nieco lepsze, chwile normalności. Nic, co normalnie mogłoby spowodować "zniknięcie". Nie było mnie więc głównie dlatego, że faktycznie nie chciałem myśleć o niczym innym niż o maturze. W mojej głowie była tylko nauka. I spanie.

A kiedy już było po wszystkim i oddałem ostatni arkusz, cóż, przestaliśmy mieć skrupuły. 

Nie wiem. Jakoś wszystko mi puściło. Już nie było nic do nauki, do martwienia się. Mogłem odpuścić. Przestało mi zależeć, żeby utrzymać się przy prawidłowym funkcjonowaniu. Bo po prostu nie było już nic do zrobienia, skończyły się oczekiwania, wymagania, zamartwiania.

Mogłem znowu rzucić się na dno, gdzie moje miejsce.

Wtedy zaczęliśmy pić. W końcu było tyle okazji. Ukończenie szkoły, napisanie egzaminów, urodziny koleżanki, kolegi.

I od tego momentu błyskawicznie zacząłem lecieć w dół, w dół, w dół...


Wpadłem w chorą spiralę alkoholu, seksu, narkotyków, imprez od rana do nocy, pełnych ciężkiego dymu z papierosów bez filtra.

Nie chciałem przestać.

Budziłem się w południe albo w środku nocy. Czasem obok obcych ludzi. Czasem w swoich rzygach. Najczęściej jednak nagi i obok Grześka.

Rodzice nie mieli pojęcia, oficjalnie byłem w domku nad jeziorem, tak jak często się robi po egzaminach. W rzeczywistości wciąż byliśmy w mieście, codziennie spaliśmy u kogoś innego, czasem w autach albo garażach.

Od jakiegoś czasu jestem w domu. Było znośnie, ale dziś już nie wyszedłem z łóżka. Wróciło wszystko co najgorsze. Nawet nie chodzi o to, co się działo na udawanym wyjeździe. Nie myślę o tym.

To znowu ogół. Ogół strachu, smutku, samotności, bólu.

W głowie mam teraz wspomnienia z najgorszego czasu w życiu. Myślę o zaszyciu się w ciemnym pokoju, myślę o wręcz fizycznym bólu, który czułem. I to wszystko sie teraz powtarza.

Mogę spać cały dzień. Mogę nie jeść cały dzień. Bo jestem beznadziejny, niechciany, głupi, obrzydliwy, niepotrzebny. Niepotrzebny. Bardzo niepotrzebny.

Myśli samobójcze? Trochę. 

Myśli o żyletkach? Już nie myśli, pociąłem się po nogach. Za późno na ręce, zaraz lato. Na nadgarstku cały dzień noszę gumkę recepturkę, stara sztuczka autoagresywnych. Już dwie pękły od strzelania.

Co teraz będzie? Teraz nic. Idę spać.

Czy pójdę do psychiatry? Nie chcę znowu zapeszyć, ale tak, jak tylko zacznę pracę i ustalą się godziny w grafiku. Tak, mimo wszystko udało mi się znaleźć pracę. Potrafię dużo ukryć.

Czy długo będę się tak czuł? Za cholerę tego nie przewidzę. Mogę jutro się obudzić i wszystko będzie w porządku, a ten post będzie wydawał się śmieszny. Naprawdę.

Chyba tyle.

Witam ponownie.