środa, 26 sierpnia 2020

Szum

Wyszedłem z domu o szóstej rano, po nieprzespanej nocy, mając absolutnie dość tego domu. Wsiadłem do autobusu. O siódmej wsiadłem do pociągu, nie patrząc dokąd jedzie. Dowiedziałem się kupując bilet.

Teraz jestem paręset kilometrów od domu. Siedzę wśród zieleni. Jestem zmęczony i rozluźniony. Wyciszony. Jakbym wszystko odpuścił. Mógłbym tu siedzieć wieczność.

Nie zapisałem się ponownie na wizytę. Psychiatrów z mojej małej mieściny można policzyć na palcach jednej ręki. Jedna już odpadła, dzwoniłem do reszty. Nie mają  czasu. Mam dzwonić na początku miesiąca, żeby dostać termin na listopad.

Szczerze... Nie mam siły na to. Poddaję się. Przynajmniej na razie. Odpuszczam. Zostawiam to.

Wszystko teraz zostawiam.

Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Nie mam w sobie siły, żeby pozałatwiać pewne sprawy. Nie chcę teraz widzieć pewnych ludzi. Zostawiam. Nie teraz.

Zostawiam plany. Odkładam je. Nie czuję ich. Nie chcę o tym myśleć.

Nie chcę pić. Tym razem szczerze nie chcę. Chcę ciszy.

Odpuszczam. Wszystko odpuszczam i czuję się, jakbym dryfował. Czuję się jak wtedy, gdy żaden mięsień nie jest napięty. I nie przeszkadza mi to.

Nie chcę też pisać. Zostawiam was na trochę.

"Chcę ciszy. Chcę tylko ciszy".

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Spojrzenie

Przed samobójstwem hamuje mnie tylko myśl o siostrze. Tylko i wyłącznie. Gdyby nie ona, mogłoby mnie nie być. Rano mógłbym już nie żyć.

czwartek, 20 sierpnia 2020

Las

Napierdoliłem się i chciałem umrzeć. Prosiłem, żeby Bóg mnie stąd zabrał. Żeby cokolwiek mnie zabrało. Żeby przestać istnieć. Bo już wszystko jedno.

Płakałem.

Błagałem.

Teraz będę sobie robić krzywdę.

Bo wszystko jedno, wszystko jedno, wszystko kurwa jedno...

...

Spotkanie nie odbyło się. Wizyta została odwołana w ostatniej chwili.

Poczułem ciężkość.

Spróbuję u kogoś innego.

środa, 19 sierpnia 2020

Radio

Dopiero zauważyłem, że jest pierwsza w nocy. Nie wiem, gdzie umykają mi godziny. Zlewają się w całość. Miałem iść spać wcześniej. Nie ważne. Muszę to napisać.

Więc mamy dzień 19 sierpnia. Środa.

Dziś późnym popołudniem wydarzy się to, na co czekałem od założenia tego bloga. Coś, czego pragnąłem od lat, sięgając dna rozpaczy. Coś, o co prosiłem wprost, kiedy sam nie mogłem tego załatwić, ale nigdy nie dostałem.

Dziś późnym popołudniem obędzie się moja pierwsza w życiu rozmowa z psychiatrą.

Czy się boję? Nie.

Czy się obawiam? Tak, wielu rzeczy. Że to nie będzie odpowiednia osoba, że nie zrozumie mnie dobrze.

A przede wszystkim tego, że ja nie wyrażę się dobrze.

Bo nie czuję się bardzo źle. Teraz nawet mam okres dość poprawnego funkcjonowania. I nie wiem, co powiem tej kobiecie. Bo cały ten smutek, ból, nienawiść wydają się teraz odległe. Nie będę potrafił się w nie... wczuć? Teraz, dziś, mógłbym wręcz powiedzieć, że nie potrzebuję pomocy. Bo nie jest źle.

Z tym że nigdy nie wiem, jak długo tak zostanie. Nigdy nie wiem, jaki będzie następny dzień. W jakim obudzę się stanie. Czy zacznie się "faza depresyjna", dalej zwyczajność, a może coś, czego nie miałem już dawno - "faza" podwyższonej energii.

Tak. Niezbyt czuję w tej chwili, żebym potrzebował tej rozmowy. Zadzwoniłem nie wiedząc, że dostanę termin tak szybko. Może myślałem, że akurat wypadnie, gdy znowu będę tonąć w smutku. Zadzwoniłem, bo sobie to obiecałem po tym, jaki beznadziejny był tamten tydzień. Ale on się skończył. I nie wiem o czym będę mówić.

Po prostu powiem, co się działo od lat. Nawet te rzeczy, które osłabły, na przykład o moim ostatnio wygaszonym samookaleczeniu. Powiem też, że występują te "fazy" i akurat wypadła ta normalna.

To będzie dziwny dzień.

niedziela, 16 sierpnia 2020

Kołdra

Nie będzie tutaj żadnego porządku.

Śpię potwornie dużo.

Jestem głodny. Ale jeszcze nie dość głodny. To za mało.

Serce kołacze. Teraz, kiedy to piszę.

Oczywiście, że nie zapisałem się na terapię.

Oczywiście, że dałem sobie spokój na czas, kiedy czułem się nieco lepiej. Ale teraz znowu sięgam dna. I pluję sobie w brodę, bo będę musiał czekać. Nie wiem kiedy finalnie się u niego znajdę, ale w poniedziałek zapisuję się od razu do psychiatry.

Bo myśli samobójcze nie dają mi normalnie żyć. Właściwie żadne myśli nie dają żyć.

Jest mi tak niewygodnie. Nie chcę nic. Spać, siedzieć, stać, chodzić. Chcę zniknąć. Chcę stracić przytomność.

Kolejna oczywistość o mnie: w dupie miałem swoje leki i zachlałem już niejeden raz.

Czasami budzę się i zbiera mi się na wymioty, bo uświadamiam sobie, że mam ciało. Sam ten fakt mnie obrzydza.

Chciałbym nie mieć ciała i żeby wszyscy o mnie zapomnieli. Właściwie to jest istotą problemu. Ja nie mam myśli samobójczych, po prostu wiem, że nie da się pozbyć ciała i przywiązań. Trzeba zniknąć. A żeby to zrobić, trzeba umrzeć.

Jeszcze te pierdolone przesłyszenia. Nie da się zasnąć. Może po kilku próbach, nad ranem. Wcześniej, za każdym razem na granicy snu i świadomości, słyszę krzyk, głos, ryk, szept, uderzenie. Ludzie tak mają, szczególnie zmęczeni. Nic nadzwyczajnego, to nie jest niepokojące. Ale niesamowicie wkurwiające.

Potrafię być na przestrzeni godzin najmilszym człowiekiem świata i największym skurwysynem świata. I nie kontroluję tego. Po prostu w którymś momencie uświadamiam sobie, że jestem strasznym chujem. I mimo wszystko morda mi się nie zamyka.

Nie mogę się skupić.

Jak dobrze jest się napierdolić. Tak dawno się nie schlałem, tak porządniej. Dopiero w  czwartek się udało.

I to było chyba podobne do radości.

Chyba, bo nie wiem. Już nie bardzo pamiętam, czym jest radość.

Ale załóżmy, że to było zbliżone do radości. Radość jest dopiero wtedy, kiedy nie możesz wstać. Radość, kiedy nie idziesz o własnych siłach. Nie obchodzi cię, czy cos zgubiłeś, bo nie da rady teraz o tym myśleć. To jest moja radość. Kiedy nie czuję palców, twarzy, nóg. Moją radością jest znieczulenie. Nie ma mowy o pustce, złości, rozpaczy. Jest błogość. Jeśli nie pijesz do nieprzytomności, to już w trakcie czujesz też nutkę wstydu. Ale zawsze możesz się napierdolić do upadłego. Twój mózg nie da rady czuć czegokolwiek, więc wstydu też nie będzie, aż do rana.

Kiedy się obudzisz, będziesz zastanawiać się, czy ten gość, którego widziałeś trzeci raz w życiu i z którym się całowałeś, myśli o tobie jako o dziwce. Będziesz się trochę wstydzić, bo nie będziesz do końca pewny, jak do tego doszło. Nie będziesz pamiętać wszystkich głupot, jakie mówiłeś. Ale nie będzie tak źle, bo te pocałunki były najbliższe uczuciu radości od miesięcy. Ten chłopak przebił się jakoś przez te wszystkie kieliszki.

Nie wiem, co z nim będzie. Raczej nic. Nie znamy się prawie. Byliśmy napaleni i napruci. Ślubu nie planujemy.

Trochę szkoda.

Nie mogę się pociąć, bo jest lato. I chodzę na basen. Ale pewnie niedługo zrobi mi się wszystko jedno.

Chciałbym zostać całkowicie sam i spędzić wieczność w łóżku.

Chciałbym zobaczyć tamtego chłopaka.

Chciałbym iść na basen i się z tego cieszyć.

Boże, jaka ze mnie ohydna dziwka. Żenujące.

Może ja nie umiem żyć. Po prostu. Może nie powinno mnie tu być.

Nie mogę już.

Muszę się dowiedzieć, co trzeba przemilczeć w rozmowie z psychiatrą, żeby nie zostać odwieziony karetką do szpitala. Tego bym nie chciał.

To byłoby piekło.

Czasami moja głowa to piekło. Ale to nic złego, bo wspaniale boli. Szczypie rozpaczą, nienawiścią. Czuć, że boli, więc jesteś człowiekiem, jesteś tutaj, to się dzieje.

A teraz... Moja głowa to gówno. Szambo. To nawet nie są myśli. Nic nie ma sensu. Ja nie wiem kim jestem. Zaraz się porzygam.

Nie wiem. To chyba wszystko.

Musiałem to wypluć.

Szaleję.

wtorek, 4 sierpnia 2020

Kolejna rewolucja

Powiedziałem mamie o swojej orientacji i nie zostałem wyrzucony z domu.

To stało się zupełnie niespodziewanie. W chłodny sierpniowy wieczór, w jej samochodzie.

Poczułem się bezpieczny i spokojny. Nigdy tak się nie czułem, gdy planowałem tę chwilę. Ostatecznie bez szczególnego planowania wyszło o wiele prościej. Poczułem, że to ten moment, odpowiednia chwila. 

Nie było źle.

Może to nie jest akceptacja, to nie jest wsparcie z jej strony. Ale nie na to liczyłem. To na razie jest tolerancja. Dla mnie wystarczy.

Wiem, że nie jest to spełnienie jej marzeń i będzie chciała, żeby ta heteroseksualna połówka mojego biseksualizmu ostatecznie wygrała i mama zobaczy kiedyś ślub i wnuki. Jestem w stanie to zrozumieć. 

Myślę, że może uważać, że "jeszcze mi to przejdzie". Taką postawę chyba przyjęła na samym początku. Niedowierzanie i wyparcie.

Ale... W trakcie rozmowy, w miarę upływu czasu chyba wkradała się akceptacja. Tak mi się wydaje, może tylko chcę tak myśleć. Zapytała, czy podobało mi się w moim homoseksualnym związku, czy to było dla mnie ważne, czy dobrze się tak czułem. 

Koniec końców wiem, że nie jest zachwycona i nie jestem przekonany, czy to akceptuje. Ze smutnawym uśmiechem mówiła, że nic na to nie poradzi. Jej zachowanie mówiło mniej więcej "no trudno, szkoda, no cóż". To nie jest moja wymarzona reakcja. Ale wiem, ze mnie toleruje. A jeszcze wczoraj nie wiedziałem, czy mogę liczyć choć na to.

Jest w porządku.

Przede wszystkim odchodzi cały ciężar ukrywania tego, zatajania i przeinaczania faktów, nawet poważnych kłamstw.

Ulga. Nie jest źle.

Dziś życie jest całkiem dobre.