środa, 20 grudnia 2017

Sekundy

 Nie całuj mnie, jeśli nic nie czujesz.

 Wiem, że byliśmy pijani.

 Ale teraz nie wiem, gdzie mam się ciąć, bo już brakuje miejsca.

niedziela, 17 grudnia 2017

Brud

 Źle mi.

 Czuję wiele.

 I ciężko.

 Wybitnie ciężko.

 Emocje do gardła mi podchodzą.

 Niedobrze mi już od dymu.

 Źle mi jest ze sobą.

 Chciałbym odejść od siebie.

 Boże, nie umiem nawet tego opisać.

 Jest mi tak cholernie przykro.

 Jestem egoistą.

 Nigdy nie chciałem nim być.

 Przykro mi, że odczuwasz smutek.

 I znów: jakim ja jestem przyjacielem?

 Okropnym.

 Okropnym.

 Nie potrafię Ci pomóc, nie potrafię nawet z Tobą porozmawiać.

 I cały czas myślę tylko o sobie.

 Że chciałbym, żebyś zauważył pewne rzeczy, o których ja Ci wprost nie powiem.

 A Ty, widząc moje nadgarstki, pytasz, czy znowu bawiłem się z kotem.

 Uśmiechasz się.

 Nie ma w tym uśmiechu cienia podejrzenia ani niepewności.

 Nie wiem, czy do mnie dzwonisz. Wyłączyłem telefon. Wiem tylko, że na Facebooku nie było cię od 23 godzin. Ty też być może uciekłeś.

 Jestem świadomy tego, że Ciebie też coś boli. Ona faktycznie jest piękna. I faktycznie zrobiła coś okropnego.

 Chciałbym umieć z z Tobą pogadać. Chciałbym umieć Ci pomóc, pocieszyć.

 Naprawdę jest mi przykro.

 Ten żal pogłębia się z każdą chwilą, kiedy uświadamiam sobie, że z dnia na dzień jesteśmy sobie coraz bardziej obcy.

 Przepraszam.

Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie głębiej pod powierzchnię.

 Znasz tę piosenkę.

 Wiem, że Ty też słuchasz jej codziennie.

 Tęsknię za Tobą.

 Ale nie zadzwonię.

 Nawet gdybyś Ty dzwonił, ja nie odbiorę.

 Bo istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że zamiast jakkolwiek pomóc Tobie, zacząłbym gadać o sobie.

 Przysięgałem sobie, że nie będę o tym mówić.

 Nikomu.

 Muszę radzić sobie samemu.

 Nie chcę narzucać się komukolwiek.

 Ale tak, jestem egoistą.

 I potrzebuję Ciebie.

 Walczę z chęcią odebrania sobie życia.

 Jestem cholernie zmęczony.

 Mam wrażenie, że już naprawdę nie jestem potrzebny nikomu.

 Wręcz przeciwnie, tylko przeszkadzam, próbując zwrócić na siebie uwagę.

 Czuję się ostatnio bardzo osamotniony.

 I tak, zamknę się jeszcze bardziej, bo w przeciwnym razie przy pierwszej okazji zadręczyłbym Cię paplaniną o tym, jak to mi jest ciężko.

 Nie chcę tego.

 Boję się.

 Boję się dalej żyć.

 Jestem beznadziejnym przyjacielem i mam ogromną nadzieję, że znajdziesz kogoś lepszego.

 Nie zasługuję na Ciebie.

 Przepraszam, że wszystko niszczę.

 Tak strasznie mi przykro.

środa, 13 grudnia 2017

Zachód

 Znów przepraszam.

 Przepraszam, że nie jestem wystarczająco dobry.

 Przepraszam, że nie umiem ci pomóc, doradzić.

 Nie potrafię kochać.

 Nie wiem jak to jest.

 Nie potrafię być przyjacielem.

 Przepraszam, bo to jest tylko i wyłącznie moja wina, że się oddalamy.

 Przepraszam, bo miałem być na zawsze.

 Przepraszam, że nie jestem najlepszy.

 Przepraszam.

 Piję właśnie za twoje zdrowie.

 Obiecałem Ci, że nie będę tego robić.

 Obiecałem Ci wiele rzeczy.

 Przysięgaliśmy sobie oboje, że nigdy nie zapalimy już ani jednego papierosa.

 Przysięgałem, że nie będę pić, przynajmniej nie w tygodniu i nie tyle.

 Przysięgałem, że nigdy więcej nie zniknę bez ostrzeżenia na kilka dni, bo odchodziłeś już od zmysłów.

 Przysięgałem, że nigdy więcej nie zobaczysz u mnie ani jednej blizny.

 Nie zobaczysz.

 Ja potrafię to perfekcyjnie ukryć.

 A poza tym Ty już nie zwracasz na to uwagi, choćbym stanął przed tobą prawie nagi.

 Boże, przepraszam.

 Jak ja cholernie kłamię.

 Brzydzę się sobą.

 I właściwie nie mam powodu, żeby teraz tu pisać. Nie stało się nic ważnego. Nie ma nowości.

 Ale właśnie dlatego.

 Właśnie dlatego zaczynam ryczeć.

 Właśnie dlatego, że wciąż wszystko jest tak beznadziejnie fałszywe, że nic się nie zmieniło.

 Dlatego, że miałem stawać się lepszy, a jestem dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byłem rok temu.

 Tylko o wiele bardziej samotny.

 Boję się stracić Ciebie.

 Boję się zostać sam.

 Chciałbym, żebyś zauważył.

 Przecież doskonale wiesz, że nie wspomnę słowem o sobie.

 Ale co byś zrobił?

 Posmutniałbyś?

 A mi krajałoby się serce.

sobota, 9 grudnia 2017

Omdlenie

 Chcę wrzeszczeć.

 Tylko łzy hamują jakiekolwiek słowa.

 Nie miałem nic w ustach od prawie doby, nie licząc wody.

 Nawet tą wodą wymiotowałem.

Nie martw się proszę, wszystko skończy się.

Prędzej i mocnej, odwaga zabija mnie.

 Wstyd.

 Niedobrze.

 Niedobrze.

 Jezu Chryste...

 Mam ochotę krzyczeć, zdzierać gardło.

 Chcę drzeć się, że te blizny nigdy się nie zagoją.

 Nigdy, kurwa.

 NIGDY.

 Kiedy mają się zagoić, jeśli wciąż tworzę nowe?

 I nikogo, nikogo to nie obchodzi.

 Nawet kiedy idziesz przez miasto i kręci ci się w głowie tak bardzo, że upadasz.

 Dla nich będziesz ćpunem.

 Dla nich będziesz pijanym gówniarzem z patologicznej rodziny.

 Co musiałoby się stać, żeby oni wszyscy nabrali trochę współczucia do siebie nawzajem?

 Ciekawe, ile czasu zajęłoby zanim ktoś zorientowały się, że nie oddycham.

 Szkoda, że nie sprawdziłem.

 Jestem jakimś pierdolonym wrakiem.

 "Człowieczeństwo".

 To słowo to jakiś żart.

 Ja jestem człowiekiem, ale czy jest coś we mnie ze człowieka?

 I ten brud.

 Jak go zmyć?

 Brud ma coś wspólnego ze wstydem.

 A wstyd ma coś wspólnego z przesunięciem granic.

 Ja przesunąłem swoje granice.

 Wściekłość na siebie przeważyła.

 Wiesz, że złość potrafi przesłonić wszystkie zasady i racjonalne myślenie.

 Zaczynasz płakać na przystanku.

 Nie wracasz do domu.

 Łamiesz wszystkie obietnice i kupujesz za ostatnie pieniądze tanie ruskie papierosy.

 Potem dopiero wymiotujesz z obrzydzenia.

 I dociskasz ostrze do skóry tak, żeby nigdy nie móc zapomnieć, jak ohydnym stworzeniem jesteś.

 I idziesz spać.

 Błagając, żeby jutro już nie wstać.

wtorek, 5 grudnia 2017

Telewizja

 Nie, nie pomogło.

 Nie zmienię się już najwyraźniej.

 A nie wiesz nawet jakbym chciał.

 Wszystko wraca.

 Doskonale się pokrywa.

 Znów jest zimno, znów nie wiem co się dzieje.

 Znów chcę.

 Znów muzyka rozdrabnia moją duszę na kawałki.

 Bo mi przypomina te chwile.

 Dokładnie te momenty, które teraz się powtórzą.

 Pierdolone déjà vu.

 Co czuję?

 Obrzydzenie.

 Bezsens.

 I znów refren, i znów ten cholerny nóż i zimny pokój.

 A po chwili wycieram ręce z krwi i nie myślę o niczym, tylko o bólu.

 Ile jeszcze?

 Ile jeszcze razy będę liczyć blizny?

 Ile jeszcze razy pomyślę, że przesadziłem?

 Ile razy będę się bać, że to zauważą?

 Ile razy zobaczę swoją okropną twarz?

 Ile jeszcze razy będę wymiotować po tanim alkoholu?

 Ile jeszcze razy będę kupować fajki?

 Ile razy jeszcze będę mówić rano, że nie dam rady wstać?

 Ile razy jeszcze pomyślę o powieszeniu się?

 Ile razy będę krzyczeć, drzeć się, wrzeszczeć?

 Ile razy będę dusić się pod poduszką, wyjąc i płacząc?

 Ile razy będę mówić do pustki?

 Ile jeszcze będę żyć?

 Posłuchaj.

 Tak, Ty.

 Jesteś tu jakiś czas, prawda?

 Zobacz, minął rok.

 Niedługo Sylwestra.

 Myślisz, że będzie inaczej niż ostatnio?

 Nie zmieniam się.

 Próbuję.

 Chcę.

 Błagam, zmuszam samego siebie.

 Zawsze kończy się na bliznach.

 To nie ma sensu.

 Nie jesteś zmęczony?

 Nie ma zmian.

 Są krótkie zrywy, które wprowadzają jeszcze więcej chaosu.

 Nie zmienimy nic.

 Jestem żałosny.

 Będziesz płakać?

 Ja już chyba nie.

 Kwestia przyzwyczajenia.

 Restart?

 Jedyna opcja.

 Dobranoc.