piątek, 29 stycznia 2021

Żaluzje

Już dość dawno temu, zaraz po ostatnim poście, poszedłem do sklepu po wódkę. W mojej sytuacji oznaczało to brodzenie w śniegu przez parę kilometrów. 

Ale czego nie zrobi Łukasz żeby się napić?

Po prostu musiałem. 

Na wsi wszyscy się znają. Kasjerka nie chciała zobaczyć dowodu. 

Powiedziała, że wie, że jestem rozsądnym chłopcem i nie robię głupot.

Aż zabrakło mi wtedy słów. Sparaliżowało mnie. Chyba nie powiedziałem jej "do widzenia".

Wracałem do domu z papierosem w gębie i butelką w kieszeni. Starałem się nie myśleć.

Wróciłem i piłem do nocy w swoim własnym towarzystwie. Słuchałem muzyki. Znowu wspaniale. Było dobrze, było fajnie. Rutyna.

Wcale nie było wspaniale. Było potwornie. Było najgorzej od dawna. 

Nie czułem się jak prawdziwa osoba. Nie wiedziałem czy żyję. I czułem się cholernie samotnie. Kiedy jesteś pijany, a nikogo nie ma obok, nie masz komu powiedzieć co się dzieje w twojej głowie. Tylko powiedzieć, bo wcale nie chciałbym słuchać odpowiedzi. I jesteś zbyt pijany, żeby to napisać w wiadomości, bo litery się zlewają. Jesteś przerażająco sam.

Było mi bardzo źle. Z perspektywy czasu czuję to wyraźniej niż wtedy. To był potworny wieczór, choć z pozoru nie wydawał się taki. Nie byłem sobą, nie byłem nawet ułamkiem siebie. Stałem się kimś innym na chwilę. W słuchawkach psychodela, w głowie szumiało, a obok nie było nikogo. 


Zaraz potem mój mózg zaczął wmawiać mi, że wszyscy mnie nienawidzą.

Wydawało mi się, że jestem żenujący, że moi przyjaciele mają mnie dość, że wszyscy mają mnie dość. Moich słów. Powinienem się zamknąć. Jestem irytujący. To było potwornie silne przeczucie.

Odmówiłem wtedy spotkania z całą naszą grupą. Wymyśliłem najprostszą wymówkę i zniknąłem. Bałem się tam iść. Bałem się popsuć wszystko swoją obecnością. Miałem zbyt silne przeczucie, ze mnie tam nie chcą. Postanowiłem, że dokończę niedopitą wódkę sam. 


Mniej więcej w tym samym czasie jedno z Was napisało mi, żebym spróbował nie pić przez chociaż dwa dni. 

I wszystko nagle spadło mi na głowę.

Ten mail.

Pytanie samego siebie, czy dam radę nie pić aż dwa dni. Aż. 

Aż.

Uświadomienie sobie, jak żałosne to jest.

I na koniec spadło na mnie ponownie to, co powiedziała kasjerka. 

Rozsądny chłopiec.

Mój Boże.

Jakby mnie ktoś uderzył.

Wylałem resztki z butelki. Byłem... Nie wiem. Nie wiem co było dalej.


Nie piłem do weekendu.

W weekend blokada przed spotkaniami odrobinę się zwolniła i nocowałem u Mateusza. Oglądaliśmy głupie filmy. Kupił nam sześciopak piwa.

Nie tknąłem ani jednego. 

Nawet nie wiem dlaczego. W poprzednich dniach alkohol kusił. Przestał gdy miałem go na wyciągnięcie ręki.


Pierwszy raz od dawna próbowaliśmy ze sobą rozmawiać. Wiem, że to już nigdy nie będzie to. On już od długiego czasu nie potrafi mnie zrozumieć. Nie szkodzi, ja sam nie potrafię.

Powiedziałem mu o tej blokadzie, która mówi mi, że wszyscy mnie nienawidzą. Mówiliśmy o relacjach w naszej grupie. Nie była to optymistyczna rozmowa, w ogóle nie zatrzymała lęku, może nawet przeciwnie. Ale była rozmową. A to już bardzo rzadkie.


Wychodzi na to, że nie piję od kilkunastu dni. Szkoła miała w tym duży udział. Właśnie, w międzyczasie skończyły się ferie. 

W pierwszym tygodniu po przerwie spałem godzinami, w nocy i w dzień, kiedy tylko się dało, do tego kawa. Teraz nie jestem ani trochę zmęczony, chociaż zacząłem ćwiczyć, a rano budzę się po trzech godzinach snu. I nie potrzebuję spać dalej.

Jak jest teraz? Ciało aktywne, mózg dziwny. Raczej bez dramatów. Element stały się nie zmienia: nic nie daje mi pełni radości. Wszystko staje się coraz słabsze. Świat jest wyblakły, dni identyczne, mimo że nie jest mi źle. Wszystko mi się udaje, wszystko idzie w miarę dobrze, do przodu, bez porażek.

 

Miałem sen, że kończył się świat. Była niedziela, leżałem w białej pościeli w mieszkaniu gdzieś na ostatnim piętrze wieżowca w dużym mieście. Nie widziałem tego, ale było czuć, że gdzieś na zachodzie jest ocean. Slonce świeciło pomarańczowym popołudniowym światłem i wdzierało się przez żaluzje do pokoju zostawiając pożegnalne pręgi na ścianach. Zaraz miało się coś stać. Robiło się coraz cieplej. Nikogo to nie obchodziło. Był absolutny spokój. Każdy był z tym pogodzony, może nawet na to czekaliśmy. Ludzkość rozpuszczała się powoli jak kostka lodu, kiedy słońce nurkowało w oceanie, dosłownie. Zrobiło się gorąco, najprzyjemniej gorąco, żarem kończącego się życia. Ja zasypiałem, świat kończył się bardzo powoli, tak jak powoli dzień przechodzi w wieczór. Nie doczekałem ciemności. Jeszcze w pełnym świetle i najcudowniejszym ciepłe zapadłem twarzą w miękką pościel i stopiłem się z wszechświatem.

To był dobry sen.

środa, 13 stycznia 2021

Sufit

Wczoraj miałem jednoosobową imprezę z winem, papierosami i psychodelicznym rockiem. To było wspaniałe. 

Nie mam pojęcia jak się czuję. Jestem chyba w "zmianie faz". Wiruję między euforią i smutkiem.

Z jednej strony wszystko jest całkiem w porządku, funkcjonuję zaskakująco dobrze. Uczę się i chodzę na spacery, sprzątam, czytam. Dzień kończę z poczuciem zadowolenia, że nie byłem bezużyteczny. A to dużo jak na mnie.

Z drugiej strony... Nie umiem zasnąć bez napicia się. Siadam sam z butelkami i swoimi myślami. A one stają się dziwne. Zaczyna się powolne osuwanie w spiralę autodestrukcji. I znowu ból wydaje się być słodki. Niszczenie siebie daje chorą satysfakcję.

Dlatego boję się końca ferii. Boję się, co zrobię, kiedy nie będę mógł już codziennie pić.

Znowu nie wiem jak skończyć.

Enter.

piątek, 8 stycznia 2021

Paznokieć

Nie mam nic szczególnego do powiedzenia.

Już wiem, że raczej nie pojadę nad morze. 

Ten tydzień to strzępki najróżniejszych myśli. I huśtawka.

Od Sylwestra nie było ani jednego dnia bez alkoholu. 

W niedzielę wódkę piłem na szklanki. Szybko poległem. I o to chodziło.

Odciąć się od siebie.

Zatrzymać wylew myśli. Jeszcze nie jestem gotowy przyznać sam przed sobą, o czym. To był chyba nawet fałszywy alarm.

Nie mam czasu na miłość. Nie mam siły się zakochać. Jeszcze nie czas.

Noce są przykre. Dni potwornie długie.

Mimo wszystko mam zrywy energii i nie jestem bezczynny. Raz nawet byłem z siebie dumny. Nauka idzie całkiem dobrze.

Nie mam aktualnie nikogo, kto chciałby mnie wysłuchać. 

Znowu mają mnie dość. Nie mówię więc. Tylko grzecznie piję.

Z drugiej strony nie mam nic do powiedzenia. Nie umiałbym się teraz wyrazić. 

Atmosfera jest dziwna. 

Jedzenie wywołuje wstręt.

Za długo śpię.

Oglądam zdjęcia. Tęsknię. Nie za ludźmi, nie za miejscami.

Za tym co czułem.

Dzisiaj był piękny wschód i zachód słońca. Wynurzanie spomiędzy chmur, potem zatapianie w nich.

Nie widziałem gwiazd od tygodni.

Muzyka jednocześnie trzyma mnie przy życiu i torturuje.

Powoli planuję przyszłość i bardzo się boję.

Wczoraj czy przedwczoraj myślałem, czy by się nie pociąć, ale zgubiłem żyletkę.

Wycofali z produkcji moje tabletki.

Piwo ma podrożeć podobno.

Będziemy pić wtedy już tylko wódkę.

Śnieg topnieje. 

Śnią mi się źdźbła trawy.

Czytam o mechanice kwantowej.

Rozebrałem choinkę. Irytowała mnie.

Ciężko mi wytrzymać w domu. 

Chodzę na spacery pod wiatrak. Tam palę papierosy i szukam słów.

Nie czuję się źle. Nie czuję się teraz wcale.

Dlatego ciężko być przytomnym.

Głupoty. Same głupoty.

Enter.

sobota, 2 stycznia 2021

Płomienie

To był potwornie dziwny rok.

Pierwsze jego miesiące spędziłem za mocno zakochany w nieodpowiedniej osobie. Najadłem się tyle strachu, stresu, zmartwień i rozterek, że posiwiałem. 

Rollercoaster. 

Z jednej strony dni niepewności, bezbrzeżnego smutku, bezradności, jeżdżenie wielokrotnie po szpitalach w całym województwie. Z drugiej strony wspaniałe dni, randki, wspólne noce, ciepło, wspólne zrozumienie. Tak, to była jedna z nielicznych osób, które miały szansę naprawdę mnie zrozumieć przynajmniej w niektórych kwestiach.

W międzyczasie wybuchła pandemia. Wiosenna kwarantanna przyniosła gwałtowne odcięcie się od świata z powodu bardzo mocnego reżimu oraz ogólne zupełne zmienienie się zachowań, priorytetów, rutyn. A to zamknięcie odkryło przede mną bardzo ciemne zakątki mojego umysłu, których nigdy wcześniej nie zwiedziłem.

Chodziłem na spacery do lasu i w pola, ale wkrótce przestałem, przynajmniej samotnie. To generowało za dużo okazji do myślenia. A ja w moim myśleniu wchodzę bardzo głęboko do mętnej wody.

W kwietniu byłem najbliżej śmierci od lat. Był dzień, w którym byłem pewny, że jutro nie nadejdzie.

Szybko zacząłem więc woleć zostawać w domu i oglądać jakieś pierdoły, byle tylko nie myśleć o sobie. Zająć się czymś. Tak jest do tej pory, może nie zawsze, ale głównie.

Późną wiosną zakochałem się na nowo w butelce. Właściwie popijałem sobie od początku roku, ale bliżej lata alkohol uderzył mi do głowy mocniej niż kiedykolwiek.

Moja ponad półroczna, przedziwna relacja z Alkiem zakończyła się wraz z początkiem lata, wakacji. To przestało mieć sens. Nie pomagaliśmy sobie. Nie żałuję jednak tego absolutnie. Bardzo się cieszę, że to wszystko miało miejsce. Potrzebne było mi to doświadczenie. Potrzebne były mi zarówno te dobre chwile, w których uczyłem się kochać i opiekować kimś, jak i te bardzo złe. Nauczyłem się też, czego się wystrzegać i jakich osób unikać.

Z wakacjami zaczęła się za to moja powierzchowna, lecz zarazem intensywna relacja z Grześkiem. Nie szukałem na siłę pocieszenia po Alku, po prostu tak się złożyło. Bardzo wcześnie zrozumieliśmy, że nie będzie z tego nic poważnego. Nazywali nas "party boyfriends". I faktycznie tak było. Widywaliśmy się często, bo w wakacje chodziliśmy na domówkę za domówką. Upijaliśmy się, tańczyliśmy, całowaliśmy i budziliśmy się razem. To nie było nic szczególnego. Napędzał nas alkohol.

No właśnie, alkohol. 

Od maja do września tak wyglądało moje życie. Wlewaliśmy w siebie potworne ilości wódki czy wina, tańczyliśmy w letnim deszczu, leżeliśmy zamroczeni pod gwieździstym niebem. Jeśli akurat wypadał dzień, w którym się nie widzieliśmy, to piłem sam. To przypominało radość. Odkryłem potęgę alkoholu. Całkowicie mu się poddałem. Stałem się zwierzęciem. Nie chciałem czuć nic oprócz cudownego znieczulenia, który on daje. 

Mimo wszystko nie byłem szczęśliwy. Często bywało ze mną źle. Właściwie od Walentynek już nigdy potem nie byłem szczęśliwy. W jakiś dzień wakacji znowu byłem bliski śmierci. Zaryczany pytałem Boga, wszechświat, cokolwiek, dlaczego jeszcze żyję. 

W sierpniu powiedziałem swojej mamie, że nie jestem heteroseksualny. Odebrała to po prostu z tolerancją, nic więcej, ale na szczęście też nie mniej. Dwa dni wcześniej skończyłem 18 lat. 

We wrześniu zacząłem klasę maturalną. To dość duże wyzwanie dla tak zmęczonego człowieka. A będzie tylko gorzej.

Dlatego też we wrześniu podjąłem próby rozpoczęcia terapii zakończone klęską. Typowo dla mnie zniechęciłem się, a gdy przełamałem się na nowo, covid odciął mi możliwość ponownej próby.

Szkoła nie powstrzymywała mnie od picia, jednynie nieco zmniejszyła częstotliwość. W bardzo złe dni potrafiłem jednak pić rano, przed lekcjami. Alkohol zrobił ze mnie potwora.

W tym roku rzadko się ciąłem, ale jeśli już, to porządnie. W nowy rok wkroczyłem z wciąż bardzo wyraźnymi bliznami.

W październiku znowu zdalne. To ułatwia picie w dni robocze. To znowu zmienia tryb życia na przerażająco bierny. I mierny.

Końcówka roku względnie produktywna, odrobinę lepsza. Z tyłu głowy wciąż świadomość możliwych bliskich zmian na gorsze. W tle cały czas alkohol.

Ostatni dzień roku spędziłem ze wszystkimi moimi przyjaciółmi. Całowałem się z Grześkiem. Piliśmy wszyscy wódkę na pustej ulicy i oglądaliśmy fajerwerki.

Czy byłem szczęśliwy? Nie. Może jedynie Grzesiek dał mi minimalną iskrę radości. Ale ogólnie brak wyższych pozytywnych emocji. Byłem wręcz zawiedziony tym, że nie potrafiłem się upić tak porządnie jak zazwyczaj.

2020 to dziwne zmiany trybu życia, ciężkie okresy, toksyczna miłość, alkohol, brak szczęścia. Przede wszystkim brak szczęścia.

Zaczyna się chyba piąty rok prowadzenia bloga.

Będą zmiany. Idę na studia.

Nie mam postanowień noworocznych. Mam tylko dwa życzenia. Chcę jechać nad morze. I chcę w końcu przeżyć dzień, po którym uznam, że naprawdę byłem w pełni szczęśliwy. Dzień, po którym nie będę zawiedziony. Po którym nie będę sobie mówić: "do cholery, przecież było całkiem dobrze, dlaczego ja nie czuję radości?".

To tylko cyferki, ale proszę, niech będzie w 2021 chociaż trochę lepiej na świecie. I u Was. I u mnie.