poniedziałek, 22 stycznia 2018

Liście

 Lista rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć:

 1. Przepraszam, że nie potrafię pomóc.

 2. Przykro mi.

 3. Nie potrafię wczuć się w to, co przeżywasz, dlatego nie umiem udzielić ci rady. Kiepski ze mnie przyjaciel.

 4. Mam do ciebie żal.

 5. Źle mi z tym, że nie rozmawiamy na poważnie.

 6. Okłamuję cię, ale zdaje mi się, że prawda nie będzie cię obchodzić.

 7. Zależy mi na nim. Zakochałem się. Przykro mi, że w to nie wierzysz.

 8. Okaleczam się od wielu miesięcy. Tak, znowu. Nie, nie przestałem po akcji z mamą. Nie, to nie był kot.

 9. Próbowałem się zabić, nie wystarczyło mi odwagi. Ale tak, wmówiłem sobie, że chcę popełnić samobójstwo. Jasne.

 10. Nie lubię gadać z tobą przez telefon.

 11. Wciąż nie jest z tobą dobrze, wiesz?

 12. Zbyt często rzeczy niewarte uwagi pochłaniają twój czas.

 13. Kochasz same suki.

  Powiało hipokryzją.

 14. Jest mi źle.

 15. Dzięki tobie nie mówię już właściwie wcale. Uczę się chować w sobie absolutnie wszystko, żeby nie zawracać ci dupy. To już nie jest tak jak kiedyś, że wspomnę coś raz na miesiąc. Nie mówię nic.

 16. Chciałbym, żebyś się zainteresował kilkoma faktami, których nie można przeoczyć.

 17. Masz mnie głęboko gdzieś. Tak to odczuwam.

 18. Boli mnie to, że jesteśmy tak daleko.

 19. Boli mnie to, że mówisz cały czas o tych lepszych, fajniejszych.

 I ostateczne jebnięcie hipokryzji:

 20. Jesteś egoistą.

 Ja jestem egoistą.

 Ja chcę uwagi.

 Ja jestem samolubny.

 Ja mam ci za złe, że masz swoje życie.

 Żenada.

Urok

 Lista rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć:

 1. Nienawidzę, kiedy o mnie zapominasz.

 2. Uwielbiam twoje włosy.

 3. Chcę, żebyś mnie całował. Bez końca.

niedziela, 21 stycznia 2018

Pomyłka

 I to był błąd, że zaufałem tym, co są przez chwilę, a potem odchodzą.

 Popełniłem błąd wierząc, że będzie w porządku.

 Na piątek przypadał termin już dawno ustalony.

 I zamiast stać na krześle, stałem pośrodku tłumu ludzi.

 I jednak krawat miałem na szyi.

 Nie wmówisz mi, że nie próbowałem się ratować.

 Ale wiesz co?

 Żałuję.

 No i jeszcze on.

 To nie pierwszy raz, kiedy znaleźliśmy się obok siebie pijani, a on mnie całował.

 Potem wyszedłem, zostawiając za sobą kolorowe światła i zbyt głośną muzykę.

 Z tamtego dnia zostanie mi kilka zdjęć i poczucie niezadowolenia.

 Totalny bezsens.

 Cóż było robić?

 W końcu ulec pokusie z czystym sumieniem i bez strachu.

 Po niemal miesiącu życia w przymusowej, względnej czystości, widok krwi jest wyniszczająco komfortowy.

 I po co? Po co to?

 Brakło już celu.

 Byle do świąt, byle do wiosny, byle do...

 Byle do czego?

 Nie chcę tak.

 Ciężko mi.

 Czuję się jakby głazy przygniatały moje płuca.

 I nie chcę papierosa, i nie chcę kawy.

 Bez Ciebie, przyjacielu, źle mi jest.

 Ale czy ty jeszcze we mnie widzisz przyjaciela?

 Cicho puszczane jazzowe kawałki i deszcz ze śniegiem. To byłoby na tyle.

 Mógłbym powiedzieć, że radzę sobie ze samotnością, ale byłaby to nieprawda.

 Przecież i tak kłamię, co mi szkodzi?

 I oglądam te zdjęcia, ale kończę na trzecim, bo nie mogę na siebie patrzeć.

 Oni za to po prostu się nade mną litują.

 Po co?

 Już się nie spotkamy.

 Przeklinać mi się nie chce.

 Nic nie chcę.

 Nie mam ochoty na takie rozmowy.

 Odejdź.

 Odejdź, jeśli nie chcesz być szczery, przyjacielu.

 Odejdźcie.

 Głupi jestem.

 Od dawna was tu nie ma.

 Aj...

środa, 10 stycznia 2018

Obrzydliwości

Tak.

 Jestem toksyną.

 A tutaj wylewam z siebie wszystko, co trujące.

 Jestem toksycznym śmieciem.

 A to moje wysypisko.

niedziela, 7 stycznia 2018

Burza

 Trudno mi odpowiadać na jakiekolwiek pytania, ponieważ moje uczucia są skomplikowane i przeplatają się nieustannie.

 Jestem jak trudny do rozwiązania, zaciśnięty supeł z wielu lin.

 Jestem w konflikcie ze wszystkimi. Powoduje to złość i przytłaczającą samotność.

 Jestem w konflikcie z samym sobą.

wtorek, 2 stycznia 2018

Świadomość

Jestem sam.

Otępienie

 Miałem plany, żeby znów napisać post w ostatnich godzinach starego roku, ale miałem znaczne problemy z trafianiem z odpowiednie klawisze, więc dałem sobie spokój.

 Okropnie było.

 W porządku. Zróbmy to tak, jak ostatnio. 

 To był zły rok.

 Ale bądźmy poważni.

 To nie rok był zły.

 To życie jest złe.

 Nic się magicznie nie zmieni po przeskoczeniu daty w kalendarzu.

 Mimo wszystko idźmy dalej. Po kolei.

 Styczeń.

 Zdaje się, że było źle. Ciężko chorowałem. Zdaje się, że miałem wyrzuty sumienia, że rozbijam rodzinę, którą przez tyle miesięcy starałem się ratować, wyrzekając się raz po raz swojego szczęścia. Zdaje się, że niewiele wtedy rozmawiałem.

 Luty.

 Być może najlepszy miesiąc. W przeciwieństwie do poprzedniego, tym razem byłem naprawdę szczęśliwy, bo rodzina była kompletna przez te kilka dni, po raz pierwszy od cholernie dawna. Do mojego umysłu wkradła się nadzieja i coś niesamowitego: całkiem pozytywne nastawienie do życia.

 Marzec.

 Nie pamiętam zbyt wiele. Było podobnie jak w lutym. Dobrze. Przeciętnie. W porządku.

 Kwiecień.

  Najpierw kontynuacja sielanki, ponownie spotkanie z tatą. Szczęście. Dużo szczęścia. Obietnice, które potem zresztą się spełniły. Pożegnanie bez smutku.

 A potem..

 Ogromna nienawiść.

 Do otoczenia, do ludzi, a największa do samego siebie.

 Pierwszy w życiu atak paniki.

 Pierwsze załamanie i linie na ramionach.

 Maj.

 Początek apokalipsy.

 Ogromny ból. Oddalenie od znajomych i jedynego prawdziwego przyjaciela, które potem było coraz większe.

 Blizny wylewające się spod krótkiego rękawa.

 Bardzo złe myśli.

 Potem ciężka obojętność.

 "Boże, tato, jak super znów cię widzieć".

 Znów poczucie, że mam rodzinę.

 Ale nie do końca potrafiłem odczuwać radość.

 Alkohol.

 Ostateczne pożegnanie ze starą miłością. Bolało tylko chwilę. Przynajmniej w tej kwestii jestem czysty.

 Alkohol. Alkohol. Alkohol.

 Melancholia rozpoczynającego się lata.

 Czerwiec.

 Chyba nic szczególnego. Też nie pamiętam wiele, więc zapewne nie stało się nic ważnego. Może było odrobinę lepiej.

 Lipiec.

 Cholernie ciężkie jazdy.

 Nieprzespane noce, jedna za drugą.

 Rany.

 Wciąż nie najgorsze.

 Potem inaczej: 20 godzin snu, głodówki.

 Załamanie.

 Bardzo realne plany.

 Rozpacz i rozdarcie.

 Pierwsze próby szukania pomocy.

 Pamiętam, jak Mateusz poprosił mnie raz, żebym pojechał z nim do psychologa, bo jego rodzice byli zajęci. Mógł tam iść sam, ale to był jeszcze ten okres, w którym bał się wychodzić sam z domu.

 Pojechałem.

 Bardzo rzadko bywam zazdrosny, ale kiedy on wchodził do gabinetu, ja siedziałem w poczekalni i myślałem o tym, czy gdybym wyskoczył z okna na końcu korytarza, to czy zginąłbym na miejscu.

 Byłem tak blisko, a jednocześnie tak daleko kogoś, kto mógłby mi pomóc, że niemal doprowadziło mnie to do łez.

 Zacząłem pisać podczas bezsennych nocy na forach, grupach, gdziekolwiek się dało.

 W końcu trafiłem na kontakt do profesjonalistów i natychmiast napisałem maila.

 Chciałem, żeby to już się skończyło.

 Pierwsza odpowiedź dała mi odrobinę ulgi, bo ktoś się mną zainteresował. Ktoś kogo kompletnie nie znałem i było mi łatwo opowiedzieć mu o tym, co się dzieje. Poprosił o więcej szczegółów. Napisałem kolejny raz.

 I czekałem, czekałem, czekałem.

 W międzyczasie był po prostu wielki ból.

 Sierpień.

 Na urodziny dostałem kilka nieszczerych życzeń, a osoby, na których mi zależało, w większości zapomniały.

 Na urodziny dostałem odpowiedź na maila, która była już zlewcza i proponowała rozwiązania, o których pisałem, że nie będą odpowiednie z wielu przyczyn.

 Na urodziny pozwoliłem sobie zapłakać.

 Na urodziny pozwoliłem sobie uczynić postanowienie, że przestanę je obchodzić.

 W kolejnych dniach sierpnia próbowałem odnowić dobre relacje z Mateuszem.

 Skutek był odwrotny.

 W ostatnich dniach sierpnia postanowiłem umrzeć.

 Rozdałem wiele niepotrzebnych od dawna rzeczy i w rozmowy wplatałem pożegnania.

 W ostatnich godzinach sierpnia próbowałem umrzeć.

 Ponownie tchórzostwo zwyciężyło.

 Brawa.

 Wrzesień.

 Uczucie osamotnienia i zagubienia pogłębiło się do granic możliwości.

 Nie rozmawiałem z nikim.

 Drugi atak paniki.

 Powoli robiło się zimno, więc powoli rany robiły się coraz większe.

 Październik.

 Trochę problemów w szkole.

 Pogorszenie się relacji z mamą.

 Dużo krzyku z jej strony.

 Dużo łez z mojej.

 Jestem ciotą.

 Odkrycie przyjemnego faktu, że jestem niechcianym dzieckiem.

 W ostatnich dniach października początek apogeum okaleczenia.

 Listopad.

 Naprawdę źle wyglądały moje ręce.

 Ale ukrywanie miałem opanowane do perfekcji.

 Zresztą nie trzeba było się ukrywać.

 Któregoś dnia zapomniałem się i nie miałem przy sobie ani plastrów, ani bandaży i musiałem ćwiczyć na wfie bez żadnego kamuflażu.

 Nie zwróciło to niczyjej uwagi.

 Dobrze.

 Grudzień.

 Mam rodzinę. Na zawsze.

 Cholera, znowu mam rodzinę.

 Dlaczego więc, do ciężkiej kurwy, nie mogę się z tego cieszyć?

 W grudniu wielu dobrych znajomych zrobiło mi różne świństwa. Został mi już tylko i wyłącznie Mateusz.

 Z którym i tak naprawdę bardzo się oddaliliśmy.

 A potem...

 Jak skopać leżącego: pocałuj kogoś, kogo nie kochasz, następnie daj mu jeszcze trochę znaków i nadziei, a kilka dni później opowiadaj mu, jak ostatnio wyszedłeś ze swoją dziewczyną.

 Dziękuję, kochany.

 Dziękuję za zniszczenie mnie doszczętnie.

 Święta były nijakie. Nie odczułem ich.

 Sylwester - jeden z najgorszych w życiu.

 W 2018 rok wszedłem kompletnie pijany, możliwe, że zaryczany, bez nikogo obok.

 W 2018 rok wszedłem bez nikogo bliskiego, z rozkruszonym sercem, bez przyjaciela, który został mi już tylko jeden.

 W 2018 rok wszedłem jako przegrany.

 Cóż pozostaje mi powiedzieć?

 Szczęśliwego nowego roku!