niedziela, 8 maja 2022

Kurtyna

2.05

Śniłem się sobie. Śniły mi się moje dłonie. Dwie garście leków.

Ktoś otworzył drzwi ciemnej nory, w której siedziałem. Powiedziałem mu, że jestem wrakiem.

Chciałem stamtąd uciekać. Kazałem wzywać pomoc. 

Obudziłem się roztrzęsiony. Nie wiem, co z tym zrobię.

04.05

Moja matka mnie kiedyś znienawidzi.

Często myślę o dniu, który przesądzi wszystko. Nasza relacja jest jak chorągiewka, choć od długiego czasu wieją pomyślne wiatry.

To się kiedyś skończy. Zadam jej cios ostateczny. Nawet jeśli do tego czasu jej percepcja zmieni się z pogardy na obojętność, to pod jej płaszczykiem będzie bezbrzeżny zawód, który nas zabije.

07.05

Rozsypał mi się organizm. Wielodniowy, nieznośny ból. Leki przestawały działać.

Przez to zszedłem jeszcze głębiej w kierunku dna psychiki.

Nie płakałem tak strasznie od bardzo, bardzo dawna. Z bezsilności i strachu.

Poszedłem do lekarza. Szczegóły mało istotne. Istotna była diagnoza.

Okazało się, że mechanizm jest dokładnie odwrotny, niż przypuszczałem.

To organizm rozsypał się przez nerwy. 

Muszę teraz przejść przez wiele etapów, żeby to naprawić. Już od pierwszego dnia przynosi to mnóstwo frustracji. To jest po prostu trudne. 

To jest cholernie wielki wysiłek dla człowieka, który żyje w trybie ultraoszczędnym.

Nie mam siły. Nie mam nadziei. Prościej byłoby odejść.

08.05

Cofnijmy się trochę w czasie. 

Od samego początku maja - w dół, dół, dół. 

Zaczynamy powoli zapierdol przed sesją, a ja zadaję sobie codziennie pytanie, czy się do tego nadaję.

To nie jest jedyna sprawa, która mnie martwi. Mnie się już po prostu nie chce.

W linii numer 18 zbiera mi się na wymioty. Na schodach do akademika zbiera mi się na wymioty. Łóżko w domu też mnie obrzydza. Skręca mnie na widok ulubionej książki. Dźwięk messengera przyprawia mnie o dreszcze. Każdy wschód słońca dokłada cegłę do ciężaru na moich piersiach i barkach.

Każda godzina mojego życia boli. Każdy dzień męczy. Każdy oddech wydaje się bezsensowny.

I dzień w dzień powtarzam w głowie jedno zdanie:

"Ja to się chyba jednak zabiję".

To zdanie pojawia się częściej niż kiedykolwiek. Przez te parę dni pomyślałem o tym więcej razy niż przez całe wcześniejsze życie.

Nie zrobię tego. W tej chwili bardzo chciałbym nie żyć, ale wiem, że tego nie zrobię. 

Tak, byłoby wspaniale. To takie proste rozwiązanie, na wyciągnięcie ręki, najskuteczniejsze. Cały ból, strach i smutek po prostu by zniknął. Naprawdę chciałbym, żeby tak było. Ale mam siostrę. I raczej jestem zbyt wielkim tchórzem. 

I właściwie właśnie tej nocy, w tym momencie, dokładnie teraz, chyba zaczyna docierać, jak jest źle. To już nie jest krok od przepaści, tylko wiszenie na jej krawędzi.

I dociera, że bez terapii się nie obejdzie. Wielu ludzi mi ją obrzydziło. Nasłuchałem się, że nie działa. Być może nie działa. Ale może dostałbym leki. Może to przynajmniej by zagłuszyło strach. 

Jedyne co wiem, to to, że tak się jednak nie da żyć. Myślałem przez ostatnie tygodnie, że się da. Że przeżyję jeszcze kilkanaście kurewsko nieszczęśliwych lat, ale dam radę. To będzie po prostu niesatysfakcjonujące, ale do zniesienia.

Nie. Nie da się tego znieść.

To mnie zżera. Zabrało już tak wiele, a niszczy dalej.


Ochota odcięcia się od świata, choćby za pomocą alkoholu, bywa ogromna, ale często się powstrzymuję. Nawet nie wiem dlaczego i jak. Po prostu trwam w zawieszeniu.

Lubię przenosić ból w wyobraźni na inną postać. Właściwie dokładnie to robię przez większość życia - udaję, że to nie mnie boli. Że to wszystko tylko opowieść.

Dziś wróciły myśli o żyletkach, ale nie zamierzam ich dotykać. Przyjemnie mi, gdy przypadkiem zrobię sobie krzywdę, ale nie będę się już ciąć. To od dawna nic nie daje.

O dziwo przewidzenia jakby lekko przygasły. 

To wszystko nic nie zmienia. Dziś jest potwornie.

Myśli samobójcze chyba nigdy nie były tak przejrzyste, głośne i w jakiś sposób... bliskie powierzchni. Jakby były tuż pod skórą, a nie głęboko we mnie.

To będzie trudna noc.

Jednak to poranek będzie tysiąckroć trudniejszy.

I każdy następny dzień.

Chyba pora poprosić o koło ratunkowe. I go nie odrzucać.