poniedziałek, 7 czerwca 2021

Powódź

Jestem sobą ciągle zażenowany. Z jakiegoś powodu wszystkie, nawet najdrobniejsze pomyłki sprawiają, że siebie gnoję. Mam ochotę zapaść się pod ziemię po każdej najmniejszej wpadce. Zacząłem czuć irracjonalny strach, że moi (bardzo wyrozumiali) pracodawcy wyleją mnie z pracy za małe, głupie błędy. Bo czuję się tępy, nieporadny. Każdą wtopę rozpamiętuję godzinami. Zresztą boję się wyjść na idiotę nie tylko w pracy. Wstydzę się rozmawiać z ludźmi, pytać, mówić. Cokolwiek robię - wstydzę się siebie. Jest mi potwornie niezręcznie z tym kim jestem, jaki jestem, jak wyglądam, co sobą reprezentuję. Chciałbym być niewidzialny.

Dodatkowo mam stałe przeczucie, że jestem jak bezwartościowy pasożyt. Gdy tylko mam wolne, czuję, że marnuję czas. Mimo że boję się swojej niewystarczalności, pomyłek i jest mi potwornie niekomfortowo z samym sobą, to wręcz chciałbym znaleźć kolejną pracę. Na weekendy. Na wieczory. Na noce. Chciałbym non stop pracować. Ciągle boję się, że robię za mało. Nie wiem co mogłoby sprawić, że uwierzyłbym, że jestem wystarczający.

*

Dziś czuję, że schodzę coraz głębiej w szambo myśli. Nie wiem co zrobić ze sobą. Czuję się taki głupi, ułomny, wybrakowany. Zaczynam wątpić we wszystko, co sobie ustaliłem chociażby w sprawie studiów. Przyszłość nie rysuje się kolorowo. Ogólnie rezygnuję z coraz większej liczby rzeczy. Cele gasną. Umierają marzenia. Nie tylko te wielkie. Poddaję się, rzucam nawet najprostsze, nieodległe i łatwe do zrealizowania plany, które wymagają niewielkiego wysiłku. Przestaję organizować swoje drobne wyjazdy. Odwołuję obecność na imprezach. Anuluję rezerwacje biletów do kina. Wszystko, co nie jest tylko prostym wyjściem do pracy i powrotem do domu, wydaje się mieć tak wiele przeszkód i tak niewiele sensu.

Ale dobrze mi w takiej izolacji. Nie chcę się teraz z nikim widywać. Moi przyjaciele - coś bardzo złego dzieje się między nami. Widzieliśmy się ostatnio parę razy i za każdym atmosfera gęstniała. Wyszły na światło dzienne różne przykre sprawy. Niektórym całkowicie przestałem ufać. Parę dni temu śnił mi się koszmar o tym, jak każdy z nich po kolei robił mi potworne świństwa. Jedna scena wyryła mi się w pamięci cholernie dotkliwie. Boże, widzę to do tej pory za każdym razem, gdy zamykam oczy. Najgorsze jest to, że w ogóle nie byłbym zdziwiony gdyby okazało się, że to nie był sen. I to chyba niezbyt dobrze świadczy o sytuacji jaka między nami wszystkimi panuje.

Najśmieszniej wygląda sprawa z Grześkiem. Wiem, że to nic poważnego, nie powinno mi być przykro o traktowanie mnie jako zabawkę. Bo to przecież to jest zabawa. Ale porzucona zabawka to mimo wszystko śmieć. I tak się czuję.

*

Nienawiść to częste uczucie. Do całego świata i do samego siebie. Znowu standardem są myśli samobójcze w odpowiedzi na jakiekolwiek problemy. Znowu wchodzi bardzo potężna autodestrukcja. Robienie sobie krzywdy znowu jest codziennym rytuałem. Doskonale wiem, że wrócę do samotnego picia, czego w miarę udało się uniknąć przez jakiś czas. Ale z kim teraz pić? Poza tym najchętniej przyćpałbym coś. Wszystko, co odetnie mnie od rzeczywistości albo zrobi mi krzywdę brzmi teraz wspaniale.

"Too often, the only escape is sleep".

*

I jest jeszcze jedno. Właściwie może to być źródło połowy całego cyrku, jaki mam w głowie.

Tak straszne, ogromnie silne, piekielnie bolesne poczucie bycia zawodem dla rodziny. 

Może byłoby mi lepiej, gdybym czuł się kochany w tym domu. Boże, gdyby ktoś mnie czasem pochwalił. Gdyby ktoś mi powiedział, że to co robię jest wystarczające. Że nie musiałem kiedyś siedzieć po nocach w walce o pasek na świadectwie, że nie musiałem sprzątać domu trzeci raz, że nie muszę szukać drugiej pracy. Gdyby ktoś się mną kiedyś zajął. Gdyby ktoś mi powiedział, że mogę liczyć na ich wsparcie. Bo za cholerę nie uwierzę, że mogę. Mogę liczyć tylko na siebie. I mam sobie poradzić sam. Taki jest mój obowiązek. 

Przynieść dumę - to zawsze był mój desperacki cel. Żeby dostać dzięki temu jakieś okruszyny miłości. Żeby mnie chociaż pogłaskali po głowie za wygranie konkursu na obrazek w podstawówce. Żeby powiedzieli, że chociaż "nieźle" mi poszło. To były maksima. Tylko to pamiętam. Na nic więcej nigdy się nie zdobyli.


Jest tak wiele sprzeczności w tej głowie. I we wszystkim, co napisałem w ciągu tych paru dni. Może to nie ma sensu. 

Chciałbym, żeby miało.