poniedziałek, 22 maja 2017

Most

 Właściwie nigdy nie myślałem, że kiedyś będę mógł powiedzieć: nie mam przyjaciół.

 Piszę to na siłę, przyznaję, ale potrzebuję coś napisać. Po prostu.

 Może jakaś świeża dawka wspomnień?

 Ostatnie tygodnie mojej egzystencji to jedno wielkie niedopowiedzenie.

 Może też nieporozumienie.

 Istnieje tak wiele rzeczy, które chciałbym powiedzieć. Strasznie kusi mnie, żeby w końcu być szczerym z Mateuszem, że to, co robi, to jedno wielkie gówno, ale też czuję niepowstrzymaną potrzebę wrzeszczenia na wszystkich, którzy nie mają pojęcia, co tak naprawdę się z nim dzieje, ale komentują.

 Okazuje się, że żyłem przez kilka lat z niezdiagnozowanym "wariatem", ale według mnie wizyty u psychologa kompletnie nic nie dają, Mateuszu. Jest z tobą coraz gorzej.

 Kiedyś to przeczytasz. Jeśli będzie ci się nudzić, to doskonale wiem, że odgrzebiesz link do bloga spod kilkudziesięciu tysięcy wiadomości. Czy się tego obawiam? Sam nie wiem.

 Myślę, że wcześniej sam ci to powiem. Już chciałem to zrobić. Wiesz kiedy?

 W środę, kiedy po ósmej siedziałem na parterze w szkole i zadzwoniłeś do mnie, a ja wahałem się, czy odbierać, bo byłem na ciebie niesamowicie wkurzony, jak cała klasa zresztą. Tylko ja wiedziałem, dlaczego dzień po dniu psujesz sobie doszczętnie frekwencję, ale nie w pełni cię rozumiałem.

 Ale odebrałem i wysłuchałem twoich tłumaczeń, słuchałem kompletnie załamanego człowieka, wciąż nie rozumiejąc, czego się boisz, ale emocje w twoim głosie były zbyt silne, żeby nie wierzyć, że coś jest bardzo nie tak. Nigdy do końca tego nie zrozumiem, ale teraz przynajmniej widzę.

 I gadaliśmy. Głównie słuchałem, bo co mówić w takiej chwili? Dużo w naszej rozmowie było milczenia. Kiedy się uspokoiłeś, zacząłem ci opowiadać, co sądzą o tobie ludzie w szkole. Nie rozumiałeś, dlaczego wszyscy są wściekli, że nie przychodzisz. Więc ci wyjaśniłem. Bo przestali ze sobą rozmawiać. Ja, "lider i śmieszek klasy, władca i centrum życia towarzyskiego" zrobiłem się dokładnie taki, jakim widzisz mnie na blogu. Kompletna cisza, brak tematów, brak śmiechu, a ja odczułem to najbardziej. Teraz dopiero uświadomiłem sobie, że naprawdę jesteś moim najlepszym przyjacielem. I właściwie jedynym.

 Ale już nie jesteś do końca sobą.

 Ja też nie potrafię być przy tobie taki, jak dawniej.

 Już rzadko rozmawiamy, a widujemy się raz na nawet parę tygodni.

 I nie mówię ci bardzo wielu rzeczy.

 Po to mam bloga.

 Pamiętasz, jak to wszystko się zaczynało?

 Kiedy musiałem ci opowiedzieć, co się dzieje, co czuję, musiałem ci to napisać, w trzeciej osobie, nawet żeńskiej formie. Najchętniej po angielsku.

 Robiłem wszystko, żeby udawać, że to nie są moje uczucia.

 Dlatego tutaj jestem.

 I dlatego się chyba oddalamy.

 Bo piszę obcym, co się ze mną dzieje, a tobie nie potrafię tego powiedzieć.

 Nawet kiedy w tę cholerną środę siedziałem z telefonem przy uchu, a ty poznałeś po moim głosie, kiedy opowiadałem, że z nikim już nie rozmawiam, że jest źle, nie mogłem ci powiedzieć.

 Czy istnieje jakaś fobia przed werbalnym wyrażaniem uczuć?

 Krążyło mi w głowie jedno zdanie, ale nie mogłem tego wypowiedzieć. Nie mogłem. Powiedziałem, że nie jest dobrze. Zachęcałeś mnie, żebym odwiedził psychologa, ale ty najlepiej wiesz, że to niemożliwe. Zacząłeś pytać, co dokładnie oznacza "nie jest dobrze", ale nie mogłem. Poza tym wokoło zbierało się coraz więcej ludzi.

 Obiecałem, że napiszę na Messengerze, ale nie napisałem.

 Bo jak miałem ci to napisać?

 Boże, ja ciebie nie rozumiem, a ty mnie też nie zrozumiesz. Ale gdybyś wiedział...

 Jak miałem ci napisać, że ta pojebana huśtawka doprowadza mnie do takiego samego stanu, w jakim ty byłeś wtedy rankiem?

 Jak miałem ci opowiadać o sobie, kiedy ty od tylu dni nie wychodzisz z domu, a naszym jedynym tematem jest to, ile godzin spałeś?

 Jak miałem mówić ci o sobie, kiedy jesteś teraz naprawdę ode mnie o wiele ważniejszy?

 Jak miałem teraz ci to powiedzieć, już kiedyś mówiłem za dużo?

O, Jezu... Jak miałem...

 Jak miałem ci napisać, a tym bardziej powiedzieć, że...

planuję popełnić samobójstwo?

 Jak mam żyć z tobą?

 Jak mam żyć bez ciebie?

 Jak mam żyć ze sobą?

 Szczerze mówiąc, skończyłem pisać powyższe zdanie 10 minut temu, ale waham się, czy to publikować.

 To, co napisałem wyżej, po prostu mnie przeraża, nawet w tej formie, nawet jako "nie moje uczucia", jako parę liter na ekranie.

 Boję się własnych myśli.

 W życiu nie byłem tak przerażony słowami, które wyszły spod moich palców na klawiaturę.

 Plany...

 Plany zwykle się urzeczywistnia.

 Dobranoc.