czwartek, 1 czerwca 2017

Chłód

 To nic ciekawego ani wartościowego.

 Czuję się tak bardzo zażenowany własną osobą.

 Idę wpatrzony w dół. Depczę po szyszkach i igłach. Mijam drzewa, przeskakuję nad korzeniami, przechodzę przez kładkę. Wyraźnie czuć ten niesamowity zapach deszczu, mchu i mokrej ziemi.

 Brakuje mi słuchawek, ale słowa i melodię tej piosenki znam na pamięć perfekcyjnie. 


 Może i dobrze, że nie mam słuchawek. Teraz mogę skupić się bardziej.

 Nie muszę podnosić głowy, żeby wiedzieć, że jestem już na miejscu. Ściągam buty i przedzieram się przez zimny piasek. Za godzinę będzie zupełnie ciemno, nikogo więc już tu nie ma.

 W końcu zatrzymuję się i rozglądam. W wodzie odbija się widoczny już od kilkudziesięciu minut księżyc. 

 Siadam na piasku.

 Myślę o tobie.

 Może i na co dzień jestem wyzuty ze wszelkiej romantyczności, może nie potrafię z tobą rozmawiać normalnie, tak, jakbym chciał.

 To takie sztuczne.

 To już przestaje cokolwiek znaczyć.

 Tęsknię za czasami, kiedy byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, kiedy pokazywałem ci, jak wykonywać twoją pracę lepiej, kiedy było nam obojgu przykro, kiedy na mnie wrzeszczałaś, kiedy starałem się że wszelkich sił zdobyć twoją uwagę, kiedy śmialiśmy się do drugiej w nocy, kiedy mnie ratowałaś, kiedy nasze relacje były nie do zerwania pomimo rozpruwającej odległości.

 Tęsknię za czasami, kiedy się ponoć kochaliśmy.

 Ty też będziesz to czytać, kiedy przypomni ci się o blogu. Twojej reakcji boję się jeszcze bardziej niż Mateusza, choć nie mam nic do stracenia.

 Myślę, że cholernie cię kocham.

 Przez ciebie stwarzałem sobie tysiące niepotrzebnych problemów. Wmawiałem sobie, że M. mi się podoba. Nie tylko M. Chciałem na wszystkie sposoby uciszyć moje uczucia do ciebie. 

 Wmawiałem sobie, że już nigdy się do ciebie nie odezwę.

 Heh, mój rekord to 8 dni.

 Wiesz, nasza znajomość powinna zakończyć się już dawno. To przestało mieć jakikolwiek sens już z rok temu. Nasze rozmowy składają się z wymiany kilku żenujących, niewartościowych zdań. 

 Jak mam zatuszować twoje imię na tym blogu? Na jakie mam je zmienić? Nie mam pojęcia. 

 Dziewczyno.

 Ubliżę ci, jeśli zostaniesz bezimienna?

 Siedzę więc na piasku i rysuję palcem abstrakcyjne wzory.

 Tyle razy marzyłem, żeby cię przytulić. Tak naprawdę. Długo i czule, choć raz. Prawie każdą rzęsę z policzka marnowałem na życzenia związane z tobą. 

 Głupie zabobony.

 I tak miałem nadzieję, że się spełnią.

 Prosiłem o coraz mniej. Skończyło się na tym, że życzyłem sobie choć minuty rozmowy z tobą. 

 To przykre.

 Przecież znaliśmy się tak dobrze.

 Nie znamy się wcale.

 Wstaję. Ściągam koszulkę i wchodzę do jeziora. Zatrzymuję się, kiedy woda sięga mi kolan.

 Zimno mi.

 Uświadamiam sobie, że nigdy już tego nie odbudujemy. Powiesz na pewno, że przecież możemy spróbować, że się uda, że nie mamy nic do stracenia.

 Ale ja już nie chcę próbować.

 Nie uda się.

 A straciłem już za wiele.

 Straciłem wiele miesięcy.

 W sumie żal mi tych wszystkich dni, godzin, tygodni spędzonych z tobą. Szkoda to marnować. 

 Wchodzę głębiej. Woda sięga mi już niemal po szyję.

 Cholernie zimno.

 Musimy to skończyć.

 Serce krzyczy: nie odchodź!

 Ale potem uświadamia sobie, że przecież odeszłaś dawno temu.

 A najgorsze jest to, że to moja wina.

 Pizda. Atencyjna, głupia pizda.

 Gdybym tylko zamknął się w odpowiednim momencie, może wciąż bylibyśmy przyjaciółmi. 

 Szczerze?

 Chyba przez ciebie nie potrafię już mówić o uczuciach.

 Chyba mnie pod tym względem zniszczyłaś.

 Od tamtej pory nie powiedziałem ci już ani razu, co czuję naprawdę.

 To rozwaliło naszą przyjaźń.

 Nienawidzę się kłócić.

 Życzę ci szczęścia ze swoją miłością. Cieszę się, naprawdę się cieszę, że spełniły się twoje marzenia. 

 Kiedy mi o tym powiedziałaś, nie mogłem przestać się uśmiechać. Mimo, że to absolutnie skreślało mnie z listy osób, które coś znaczą w twoim życiu. W tym właśnie dniu straciłem dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, ale jak miałem się nie cieszyć, kiedy ty byłaś tak szczęśliwa?

 Chyba bardzo się z tobą zżyłem.

 Myślę, że cholernie cię kochałem.

 Woda jest za zimna, żeby zanurzyć głowę. Raz po raz przechodzą mnie ciarki.

 Oczywiście nurkuję.

 Liczę do trzydziestu. Nie jestem w formie.

 Nie ma po co otwierać oczu. Jest zbyt ciemno. 

 Wynurzam się, cały się trzęsąc.

 Najbardziej boli mnie, że tak strasznie starałem się otumanić samego siebie, że wmawiałem sobie miłość do M.

 Tyle idiotycznych rzeczy.

 Boże, jaki człowiek jest głupi.

 Chociaż przynajmniej z M. jesteśmy teraz blisko.

 A z tobą, dziewczyno, oddalamy się od zawsze.

 Jeszcze długo zajmie mi zapominanie o tobie, ale już wiem, że kończymy nasza historię.

 Wychodzę na brzeg.

 Zaczynam okropnie kaszleć. Nie mam ręcznika.

 Warto było.

 Wracam do domu.

 Dlaczego znów piszę list?

 Podświadomość...

 Siedzę pod kocem. Myślę o tobie. Myślę, że może boleć, ale największy ból za nami.

 Teraz będę o tobie zapominał.

 Bo ty już o mnie nie pamiętasz.

 Jest mi przykro.

 Ale jest mi też dobrze, bo wiem, na czym stoję.

 Wiem, że musimy się pożegnać.