niedziela, 7 lipca 2019

Prześwit

A może gdybym miał miłość, byłoby inaczej.

Może nie pędziłbym z motyką na słońce. Może nie śniłbym o oceanie, nie miał celu w oddali.

Ja mam, do cholery, jeszcze wiele lat przed sobą.

Już chcę być najlepszy. Już widzę siebie w blasku.

Dlaczego tak naciskam?

A to, co siedzi w mojej głowie, nie ułatwia sprawy.

Codziennie przechodzę przez to samo spektrum odczuć: wielkie ambicje, myśli o marzeniach zostają zdeptane przez uczucie bycia niewystarczającym, bo do niczego się nie nadaję według czegoś w moim umyśle.

I trwam w bezruchu. Niezdrowym, bo to te myśli, czarne jak smoła, mnie hamują.

Uświadomiłem sobie wczoraj, że gdybym od lat nie miał dni, w których leżałem zaryczany, zamiast uczyć się, nawet do beznadziejnych przedmiotów, albo gdybym rozwijał wtedy swoje umiejętności, w których już widzę przyszłość, a z własnej winy jestem teraz w nich zacofany, mogłoby być inaczej.

To, co za oceanem, byłoby osiągalne. Ba, to jest wciąż osiągalne. Niesamowicie ryzykowne, pracochłonne, ale być może osiągalne.

Ale, mówię szczerze - bałbym się.

Dlaczego bym się bał? Przecież są, są nawet w pobliżu genialne dzieci, które dotknęły nieba. Dlaczego nie być jednym z tych uwielbianych młodych geniuszy?

Brzmi okropnie, ale tak byłem wychowany - do bycia dumą. Byłem małym geniuszem, ale życie się skomplikowało. Zostałem w przekonaniu, że mam być świetny, ale przy tym porzucono mnie bez pomocy. Trudniej było być idealnym. W końcu poddałem się i nikt nie powiedział, że to w porządku być dobrym, nie bardzo dobrym.

Więc mam bałagan w głowie.

Bo wciąż nienawidzę się za ten czas, gdy leżałem bez sił i nie walczyłem o idealność. Wczoraj uświadomiłem sobie, że chciałbym cofnąć czas. I walczyć, i być na podium, i dostawać listy gratulacyjne.

Wtedy nie wiedziałem, że po klasie pierwszej liceum przyśni mi się iście amerykański sen, olśnienie, plan na życie, istne marzenie.

Teraz jest za późno. Nie posmakuję życia na kampusie. Ale spokojnie, to tylko część wielkiego planu. Plan awaryjny jest do wykonania tutaj, na miejscu. Wystarczy teraz ostro harować na swoje imię. Teraz, natychmiast, bez wytchnienia.

Bez przemyślenia?

Dziś znowu się zawiesiłem. Nie zahamowały mnie jednak złe myśli. Może w końcu odezwał się rozsądek.

Dlaczego teraz, natychmiast, bez wytchnienia, bez przemyślenia?

Mam tylko naście lat.

W małej głowie wielkie chęci.

Mam tam też bałagan.

I to powinno być priorytetem: dlaczego, do cholery, upatruję celu za wielką wodą, gdy mam morze myśli do przepłynięcia w głowie?

Najpierw trzeba tam zrobić porządek.

Mówią, że zegar tyka. To prawda, ale nie chcę umrzeć w panice, realizując się chaotycznie wypluwanymi przejawami nieuporządkowanej weny.

To nie byłbym ja. Wcale nie byłbym spełniony.

Nie od razu Rzym zbudowano.

Powinienem pamiętać o tym już zawsze.

Mam tyle do przekazania. To wymaga czasu.

Też będę budować swój świat. Z jakiegoś powodu myślałem, że ten proces można zacząć z samym szkicem i ukończyć w parę miesięcy.

Nie. Parę miesięcy zajmie sam koncept.

I dobrze. Niech tak będzie.

Muszę się po prostu w końcu uspokoić.

I tak sobie myślę, wracając, że to może o miłość chodzi.

Nie mam jej.

A kto wie, czy gdybym miał miłość, to może nawet nie czułbym potrzeby ruszać się z mojej wsi.

Może czas płynąłby wolniej.

Może byłoby inaczej.

W swojej samotności i smutku chcę stworzyć sobie życie jak ze snu. Rozpaczliwie do tego dążę.

To nie jest wcale dobre.

Trzeba mi trochę zwolnić.

To nic złego.