poniedziałek, 23 października 2017

Mgła

 Robi się zimno.

 Idę udeptaną ścieżką między drzewami. Wiem, że powinienem pilnować drogi, bo szybko się gubię, ale uparcie wpatruję się w dół.

 Boję się ciemności, kiedy jestem na otwartej przestrzeni.

 Do zmierzchu jednak pozostała godzina. Niebo jest ciemnoszare.

 Liście chronią mnie przed deszczem.

 Nie włączam muzyki. Słucham tylko szumu wiatru.

 O czym myślę?

 O bezsensie.

 Po co mam jutro wstać z łóżka?

 Żeby powtarzać bezcelowo dokładnie te same czynności?

 Żeby beznadziejnie czekać końca?

 Od wielu dni nie widzę powodu, żeby rano otwierać oczy.

 Kto jest przy mnie?

 Moje myśli.

 Robią wszystko, żebym był martwy.

 Nikt oprócz nich.

 Jezu Chryste...

 Nikogo nie interesuje twoje życie, chłopcze.

 Po co ci teraz ten blog?

 Nie pomógł w żadnym stopniu, a prowadzenie go nie dało ci niczego korzystnego.

 Nie ma sensu.

 Rzadko ktokolwiek tu wchodzi, ja też już przestaję. Nie mogę już nawet pisać o tym cholernym bałaganie w mojej głowie.

 Nie mam sił na nic.

 Wyciągam z kieszeni papierosa i zapałki.

 Gówniarz stwarza zagrożenie pożarowe w lesie.

 Dojrzałe, nie?

 "Palenie poważnie szkodzi tobie i osobom w twoim otoczeniu".

 Nikogo nie ma w otoczeniu.

 A jeśli chodzi o mnie, to skoro się tak przejmujesz, drogi producencie, raczej nie dożyję kwietnia.

 Zaciągam się dymem myśląc o tym, jak długi czas upłynął od kiedy miałem papierosa w ustach.

 Wtedy wszystko było zupełnie inne.

 Bardzo dynamiczne.

 Wtedy śmialiśmy się.

 I wtedy byliśmy wszyscy razem.

 Teraz jestem sam.

 W końcu ruszam dalej, tym razem spoglądając w górę.

 Myślę o bardzo nieprzyjemnych rzeczach.

 I myślę, co by było, gdybyś na przykład Ty mogła te myśli przeczytać.

 Zaskoczona byłabyś najpewniej.

 Wiesz, że nigdy nie było dobrze, ale nie przypuszczasz zapewne, że jestem tu, gdzie jestem.

 Przetrzymuję dym w płucach jak najdłużej, bo zawsze było to tak uspokajające.

 Chyba nie tym razem.

 Trzęsą mi się ręce.

 Jest naprawdę zimno i palce mi sztywnieją, ale to nie jedyny powód.

 Szukam.

 Znalazłbyś mnie tu?

 Przyjechałabyś pożegnać mnie garścią ziemii?

 Intensywnie przyglądam się odcinającym się na tle nieba czarnym gałęziom.

 Byłoby ci przykro?

 Zrozumielibyście swoje błędy?

 Z głową zadartą w górę szukam.

 I znajduję.

 A potem uderza mnie, o czym właśnie myślę.

 I płaczę.

 I płaczę.

 I płaczę.

poniedziałek, 9 października 2017

Pęknięcia

 Więc zaciskam powieki, ale łez jest coraz więcej.

 Trzęsę się cały, bolą mnie płuca od tego cholernego płaczu.

 I przeciągam ostrzem po skórze, raz po raz.

 Marząc, żeby przecięło żyłę.

 I marzę, że są ludzie, których to obchodzi.

 I tchórzę znów.

 I jestem.

 Ale już nie żyję.

 Od dawna nie żyję.

 I nie chcę żyć.

niedziela, 8 października 2017

Granice

 To już nie jest "czy".

 To już jest "kiedy".

 Zamiast pisać wypracowania, zaległe referaty, piszę na przemian listy pożegnalne i listy z błaganiem o pomoc.

 Komu mam dać te z prośbami?

 A kiedy będzie okazja do zostawienia tych z pożegnaniami?

 Drę więc oba na małe kawałki i palę.

 Nie funkcjonuję normalnie.

 To nie jest życie.

 To jest przeżywanie.

 To jest czołganie się ostatkiem sił od wieczora do wieczora.

 To jest niemożność.

 To jest bycie totalnie samotnym.

 Wiesz co?

 Dziewczyno, zniszczysz mnie kiedyś doszczętnie.

 Na co dzień nie pamiętam nawet, że istniejesz.

 Ale kiedy śni mi się, że mówisz, że mnie kochasz, dostaję szału.

 Aż boli mnie brzuch z tęsknoty.

 Bo to nieprawda.

 Nieprawda.

 Nieprawda!

 Nigdy tak nie będzie.

 Nie ma takiej możliwości.

 Więc mózgu, dlaczego mnie męczysz?

 Nikt nie będzie mnie kochać, a co dopiero Ty.

 I chcę Ci pisać, żebyś mnie ratowała, żebyś wysłuchała, chcę Ci opowiedzieć, co mi jest. Chcę, żebyś mi ulżyła choć trochę, będąc współwłaścicielką moich myśli. Ale nie zrobię tego.

 Nikomu nie mogę już napisać czy powiedzieć.

 Tobie nie mogę, bo nie zrozumiesz mnie w najmniejszym stopniu. Nie kłam, że wiesz, co czuję. Nie wiesz. I nie chcesz wiedzieć.

 W końcu, co Cię to teraz obchodzi?

 Jestem sam.

 I muszę sobie radzić.

 Tylko że ja sobie nie radzę od dawna.

 Mateusz, cholernie ciężko mi z tym, że Tobie też nie mogę powiedzieć ani słowa.

 Nie jestem ważny.

 Są lepsze tematy.

 A Twoje rady nie działają.

 Nie, nie mogę powiedzieć rodzicom.

 Bo jestem, kurwa, niechcianym dzieckiem.

 To nie dziecko było z powodu ślubu, tylko ślub z powodu dziecka.

 Dlatego nigdy nie widziałem zdjęć.

 Dlatego nigdy nie zależało im na pierwszym dziecku.

 Dlaczego teraz niby mieliby wydawać pieniądze na pogawędki z miłą panią, która daje ulotki o objawach depresji?

 Zresztą, skąd niby te pieniądze?

 Mamo, nie powiem Ci, bo Cię kocham.

 Mógłbym właściwe wykrzyczeć, że nienawidzę siebie i tego, że żyję, bo co to za różnica, jeśli i tak do swojego syna nie czujesz nic prócz niechęci?

 Nie potrafię.

 Komu bym nie powiedział, to i tak trafi do Ciebie.

 Najchętniej rzuciłbym się z mostu, skoro to dla Ciebie bez różnicy, ale nie potrafię, bo nie chcę obarczać Cię kosztami pogrzebu.

 Jest coraz gorzej, bo moje oceny lecą w dół, więc przynoszę tylko wstyd.

 Lecą w dół, bo nie mogę wstać z łóżka, żeby nadrabiać zaległości.

 Nie daję rady.

 Zaraz minie rok od założenia bloga, a wcale się nie poprawia.

 Po roku wylewania z siebie żałosnych żali sytuacja jest na tyle zła, że już nie widzę wyjść.

 Żadnych.

 Starałem naprawiać się na własną rękę. Nie udało się.

 Już tylko pozostaje mi modlić się, żeby coś złego się stało, żeby wpaść pod pociąg, żeby...

 Żeby umrzeć.

 Jakkolwiek.

 Szczerze?

 Nie chcę przepraszać.

 Chcę być uratowany.

 Sam się muszę ratować.

 Ale już nie mam siły.

 Nie mam dla kogo.

 Dla siebie?

 Ja siebie nienawidzę do bólu, skarbie.

 Ja nie chcę tu być.

 Chciałem tylko być kochany.

 Ale nawet od mężczyzny, który dał mi życie ani od kobiety, która mnie urodziła, nie mogę tego oczekiwać.

 Sam.

 Nikogo już tu nie ma.

 Jest tylko nienawiść.

 Rozpacz.

 I determinacja.