poniedziałek, 23 marca 2020

Dojrzewanie

Ból ewoluuje.

Kiedyś cierpiałem. Kiedyś topiłem się w morzu czarnych myśli. To naprawdę było odczuwalne jak zanurzenie.

Świat wokół był niesłyszalny jak pod wodą. Byłem sam ze sobą. Nic innego czasem nie było słychać.

Szczególnie nocą.

Kiedyś każda noc była katorgą, każdy wieczór z żyletką w palcach. Chociaż jedna kreska.

Dni były też straszne. Były ciągłym cierpieniem. Brakiem skupienia w szkole, a w domu szaleństwem. Psychozą. Połykaniem łez.

Zupełny brak nadziei. Piekło.

Przypomniałem sobie to wszystko przed chwilą. Wystarczyło parę bodźców przypominających tamten okres.

Poczułem to wszystko od nowa. Zabolał mnie żołądek.

Aż sam zdziwiłem się, jak mogłem to wytrzymać.

To był... To po prostu było piekło.

Nie mam nawet słów.

Zresztą cały ten blog jest świadectwem.

Fizyczna niemożność. Psychiczne morderstwo.

Nienawiść.

Opuszczenie. Gniew. Rozpacz. Samotność.

Z obecnej perspektywy to nawet dla mnie wygląda jak film.

Teraz... Teraz jest inaczej.

Teraz nie jestem szczęśliwy.

Ale to piekielne cierpienie teraz zostało w głównej mierze zastąpione przez coś nowego.

Mam momenty podobne do bólu sprzed lat, ale to są chwile. Pojedyncze dni może. Wtedy to były nieprzerwane tygodnie. Godzina za godziną, dniem za dniem, rozrywający ból.

Obecnie za to bardzo, bardzo dużo lęku. Ciągłe zmartwienia.

Czuję się, jakbym się strasznie postarzał w ciągu pół roku. Czasami czuję się jak czterdziestolatek.

Ból ewoluował. Ból dojrzał ze mną.

Wcześniej byłem młodszy i, choć zabrzmi to głupio, miałem może w pewnym sensie więcej miejsca na cierpienie.

Teraz często muszę działać. Zaraz będę dorosły. Zaczynam brać odpowiedzialność. Zaczynam być zmuszany do działań. Nie mam miejsca na ból.

Więc jest głównie umartwianie się w związku z działaniem. O przyszłość, o teraźniejszość, o ukochanych ludzi.

Tak, to chyba to. Wtedy było bardzo statecznie. I był ból. Pewnie się wiązał z bezradnością. Tak, bierność napędzała cierpienie, a cierpienie bierność.

Teraz, przez większą dojrzałość, muszę podejmować kroki. Działanie budzi wątpliwości, zmartwienia. Paraliżujący lęk.

Boję się o wszystkich. Boję się wszystkiego.

Lęk. Lęk. Lęk.

Każdej nocy lęk, każdego wieczoru stres.

Ból nachodzi mnie czasem. Nawraca.

Myśli samobójcze nawracają.

Jak dziś.

Życie się kurewsko skomplikowało. Każda moja relacja jest splątana, każda moja myśl jest splątana, świat jest pojebany.

Przez ten miesiąc, odkąd Alek znów trafił do szpitala, nie docierało do mnie to wszystko. Byłem w stanie oczekiwania, czułem, że to wszystko jest przejściowe, że wszystko jest okej, a to tylko przerwa, błąd.

W niektóre dni zapominałem o rzeczywistości. W mojej głowie miałem cudownego chłopaka, szczęśliwych przyjaciół, radosną rodzinę, świetlaną przyszłość.

Nie jest tak. Kurwa, nie jest tak.

Zaraz to wszystko się posypie. Rzeczywistość długo nie wytrzyma sklejona moją wyobraźnią.

To wszystko zaraz pierdolnie i nie będę mieć nikogo. Nie ma cudownego chłopaka, zaraz nawet nie będzie przyjacielem.

Wszyscy mnie okłamują. Wszyscy zatajają przede mną rzeczy.

Przecież widzę.

Zaraz zostanę sam.

I się, kurwa, boję. Jak rzadko.

Wszystko jest iluzją i ja to teraz dostrzegłem.

Tej nocy świat zaczyna mi się walić na łeb. Ten świat, który już był w gruzach, tylko ja wmawiałem sobie, że tak nie jest.

I właściwie... Świat się zawali, a więc wróci do normalności.

Był za dobry. W mojej głowie był cudny.

Naprawdę był pasmem tragedii. Szczególnie jego tragedii, w których ja starałem się ze wszystkich sił i umiejętności pomóc, ale jak widać nie pomogłem.

Ja wmawiałem sobie, że to wszystko nie ważne.

Kurwa, całe ostatnie miesiące postawiłem na kilku pocałunkach.

TO BYŁ MÓJ ŚWIAT.  To była moja rzeczywistość.

Wiem, że to nie wystarcza.

Może mój mózg żyje na oparach szczęścia.

Bo co miałem, kurwa, robić? Pierwszy raz od tak dawna zaznałem szczypty, odrobiny szczęścia.

A z takim cholernym jego niedoborem jak mój, człowiek żyje na tych okruszynach i potrafi mówić sobie, że spożywa ucztę.

Ucztę na gruzach. To się nie liczy. Nie liczy się, że wszystko jest źle, ważne żeby się do cholery nażreć tych okruchów.

A tak naprawdę jest chujowo. I właściwie tylko gorzej, wciąż gorzej.

Jemu jest gorzej odkąd jesteśmy blisko. Wcześniej nie potrzebował szpitala.

Wcześniej był z nią. Ona najwyraźniej umiała go pocieszyć.

Ona jest blisko. Dosłownie i w przenośni.

Za chwilę będą znów razem.

Może tak ma być. Pewnie będzie szczęśliwy. Byli ze sobą przez lata. Ona go zna. Ona zawsze będzie bliżej.

To było właściwie jasne od początku.

Kurwa mać, czego ja oczekiwałem?

Nie nadaję się. Przecież to wiadome.

Skończę sam. I to już za chwilę.

I pewnie boleśniej niż zwykle.

Jezu, jak dziś mnie to boli. Aż boli mnie ciało.

Nic nie jest jasne, nic nie jest już mówione wprost, a właściwie nic nie jest mówione.

Trzeba to zaraz skończyć.

Dość. Dość.

Nie chce mi się iść po żyletkę. Tylko taki jest powód, dla którego dziś się nie pochlastam.

Ja pierdole.

Nie wiem jak zakończyć ten wysryw.

Po prostu koniec.

Ja pierdole.

czwartek, 19 marca 2020

Liczba

Myślałem, że to szkoła generuje jakieś 70% moich problemów. Epidemia pokazuje, że nie potrzeba szkoły, żeby było źle.

Problem jest jednak we mnie.

Czuję się źle, wybitnie źle. Tylko przez jeden dzień cieszyłem się z wolnego, bo szkoła mnie dusiła. Teraz dusi mnie dom.

Niewygodnie mi wszędzie.

Wyklarujmy.

Kiedy pisałem o "Awarii", miałem na myśli próbę samobójczą Alka. Nie potrafiłem wtedy tego napisać wprost.

Dzieje się straszne gówno.

Nie widzieliśmy się miesiąc. Ostatnio chyba w szpitalu, kiedy już był w stanie usiąść.

Piszemy, jasne. To nie wystarcza.

On mi się cały czas śni, on zajmuje moje myśli, koło niego też kręci się wciąż jego była, a ja mam wszelkie podstawy żeby sądzić, że ich uczucie nie zgasło.

Będąc w szpitalu powiedział, że nie chce żadnych związków dopóki się nie ogarnie. Słuszne.

Wrócił do domu, jest chory, mieszka daleko, ma areszt domowy.

Najprawdopodobniej sporo kłamie.

Nie wiem, co się dzieje. Tak naprawdę nie mam pojęcia co mogę jeszcze zrobić. Nie dam rady. Tracę go.

Bywam zły, nawet często. Bywam zawiedziony.

Nie ciąłem się od dwóch tygodni, nie czuję potrzeby. To dobrze, bo nie mam już za bardzo gdzie.

Trochę piję. Mam ochotę więcej.

Żałuję wielu rzeczy.

O! Wiem jak się czuję. Nierealnie. Szczególnie teraz, w tej chwili.

Czuję się, jakby to wszystko było scenariuszem jakiegoś słabego serialu, który naprawdę męczy swoim tragizmem.

Nie chce mi się żyć. Teraz widzę. Po napisaniu tego zdania poczułem to w pełni.

Nie ma żadnych przyjaciół. Przynajmniej nie mogę nazwać przyjaciółmi tych, którzy zapewne tak o sobie myślą. Właściwie ci najodleglejsi są teraz najbliżej. Już wy wiecie, że o Was mówię.

Tu jest moje miejsce, w tej czarnej dziurze. I w snach. Nie chcę zamykać tej karty, wracać do prawdziwego życia. Tego posta mógłbym ciągnąć w nieskończoność, jeśli to odciągałoby mnie od poranka, od tych kilku ludzi, którzy są obok chyba tylko z przyzwyczajenia.

Waham się. Z Waszej perspektywy to pewnie zabawnie wygląda, te posty. Ale tak jest naprawdę.

Dzisiaj byłem na spacerze żeby nie oszaleć. Niebo miało jego kolory.

Bo musicie wiedzieć, że napisałem mu wiersz, opisując go jako fiolet, róż i brąz. Ja też mam teraz ciarki zażenowania.

I patrząc na to niebo aż ciężko mi się oddychało. Moje płuca zapadały się w sobie, klatka piersiowa wgniatała się do środka, mógłbym czuć swoje żebra. Z uśmiechem to wszystko.

Brakuje mi najbardziej dwóch rzeczy: bliskości i "kocham cię". On tego już nie mówi. Ja czuję, że też nie powinienem.

Z drugiej strony, poza tą przygniatającą miłością jest też duży zawód. Złość.

Coś czuję, że jutro nie odezwę się do nikogo. Pora na izolację. Tak mam czasem.

Kwarantanna uczuciowa.

Nie chcę jeszcze iść. Chciałbym Wam to mówić w czasie rzeczywistym, chciałbym z Wami pogadać. Jeszcze częściej niż teraz, dłużej. W Was teraz widzę przyjaciół.

Nie czuję związku teraz z nikim, z kim mam konwersacje na Messengerze. To wy wiecie o mnie wszystko, to wy rozumiecie, to wy to podzielacie.

Oni nie mają pojęcia. Oni wydają się nierealni.

Mam ochotę się poddać. Mam straszny mętlik, mieszane sygnały, mieszane uczucia.

Brakuje tylko wódki mieszanej z colą.

Tak. Tylko to chciałbym mieć teraz mieszane.

Nie wiem co zrobię jutro, właściwie dziś. Głodówkę pewnie. Już dzisiaj zrobiłem przymiarkę, jeden posiłek. Było bezproblemowo.

Nie mogę patrzeć na siebie, ale paradoksalnie teraz moja twarz doprowadza mnie do płaczu. Na to głodówka nie pomoże.

Może ja się mu przestaję podobać. Nie byłbym w ogóle zdziwiony.

Właściwie to tak pewnie jest.

Fuj.

Ten post to bezsens, to informacyjny rzyg. Informacji które nikogo nie obchodzą. Ale ja muszę sobie je uporządkować.

Starzeję się. Lubię plany i przyporządkowania.

W każdym razie czuję, że wciąż czegoś tu brakuje. W tym poście jest za dużo wszystkiego, a nic tu nie ma.

Dawno nie miałem tego czegoś w rodzaju manii.

Za to przedwczoraj atak paniki, odrobinę wcześniej omamy.

Fajnie. Lubię jak coś się dzieje.

Nie chcę klikać "opublikuj". To będzie równoznaczne z zakończeniem tego Łukasza i powrotem do tego kogoś zupełnie innego, a równocześnie identycznego.

O tak. Życie Łukasza i Osoby Prawdziwej znaczenie się różni i jest też takie samo.

Osoba Prawdziwa. To brzmi strasznie.

Aż zachciało mi się wymiotować.

Nie chcę iść. Jest 3:35 i bolą mnie oczy. Popłaczę się, kiedy zamknę przeglądarkę. Nie umiem płakać.

Troszkę to wszystko już mi wchodzi na psychikę.

Z każdym zdaniem coraz bardziej.

Jest 3:42. Musiałem się trochę zastanowić nad tym co napisałem i tym, co chciałem dopisać.

Szaleję. Niestety.

Jak to się skończy?

piątek, 13 marca 2020

Granit

Na moim pogrzebie ma grać "Space Oddity", ale tylko jeśli umrę spokojnie, ze starości, choroby, po dobrym życiu.

Żeby przejść godnie do umierania, trzeba najpierw godnie pożyć.

Jeśli wcześniej wyjdzie tak, że się zabiję, to nie puszczacie tego. Moja śmierć nie będzie podróżą przez wszechświat po pogodzeniu się z życiem, tylko ucieczką w próżnię, ucieczką od życia.

A chciałbym umrzeć tak, jak Major Tom. Spokojnie, świadomie, z radością i w zgodzie. W spełnieniu.

Nie chcę, żeby mój mózg zmusił mnie do przedwczesnej śmierci uciekiniera. To nie jest piękna śmierć.

Boję się jednak, że kiedyś do tego dojdzie.

To nie będzie śmierć, tylko zakończenie życia. W ogóle nie myślę o śmierci gdy myślę o samobójstwie. Nie przychodzi mi na myśl proces umierania ani tym bardziej co będzie dalej, myślę tylko o końcu życia. O wyłączeniu silnika.

A ja lubię ceremonie. Uwielbiam patos.

Chcę spełnienia i spokojnej śmierci.

Nie chcę więc tego, co siedzi w mojej głowie.

Chcę ładnie żyć i ładnie umrzeć.

Kiedy wejdę na tę ścieżkę?