poniedziałek, 7 marca 2022

Błyski

Za mną pierwszy semestr studiów. Minęło niesamowicie szybko.

Zdałem pierwszą sesję w życiu. Nawet raczej na luzie. Oceny - super.

Poza tym nie dzieje się nic szczególnego. Absolutnie nic.

Nie mam nic wartego odnotowania. Dlatego nie pisałem. Nie mam punktu zaczepienia. W kółko to samo. Wykłady, bezczynne weekendy, potem umiarkowanie trudna sesja, teraz zapewne bezczynne ferie.

Na zewnątrz jest więc zupełny spokój, aż za bardzo. 

Wewnątrz też nic nowatorskiego. Coraz głębsze bagno.

*

Nie wierzę już w żadne obietnice.

Uczę się nie oczekiwać niczego i na nic się nie nastawiać. Zbyt wiele zawodów w ostatnim czasie, nawet w najmniejszych sprawach.

Ostatnio tak wielu ludzi nie dotrzymało słowa, że prawie przestało boleć. 

Coraz mniej im ufam.

Staję się gorzki.

*

Nie pójdę na terapię. Świadomie odrzucam tę możliwość. Pierdolę to.

Nic nie jest w stanie mi pomóc.

Coś na jakimś etapie po prostu się we mnie zjebało. Nie potrafię wierzyć, że da się to odkręcić.

Chyba sypie mi się kręgosłup moralny. Mniej się przejmuję. 

Tylko trochę szkoda, że taki się stałem. Nie sądziłem, że tak to się skończy.

Znowu myśli, że długo tu nie zagrzeję. Jeszcze najwyżej parę lat.

Chaos w relacjach.

Miłość w alkoholu.

Burza w głowie.

*

Pisałem to od połowy stycznia. Miałem odpisać na maile, nie zrobiłem tego. Już nic nie obiecuję.

Poddaję się.

Wy też się poddajcie. Możecie porzucić wszelkie resztki wiary we mnie. Możecie przestać tu wchodzić, możecie nie pisać już maili.

Nie wiem, czy będę tu jeszcze pisać. Może czasem się zdarzy, ale to nie jest ważne.

Od miesięcy mówię o tym, że czuję się pusty. Jak się okazuje, z próżni można jeszcze wiele odjąć.

Jestem tak kompletnie inny niż człowiek, który zaczynał pisać tego bloga.

Nie ma we mnie nic. Nie mam już zainteresowań, osobowości ani przyjaciół.

Jest tylko wielki smutek.

Zewnętrznie radzę sobie naprawdę dobrze. O wiele lepiej, niż kiedyś bywało. Wstaję z łóżka, chodzę na zajęcia, robię zakupy, zdaję kolokwia, funkcjonuję.

Tylko że tak potwornie pusty w środku.

I nie mam ochoty próbować zmian. Paraliżuje mnie myśl o tym.

Zawieranie głębszych znajomości zaczęło mnie przerażać, a o stare przyjaźnie całkowicie przestałem dbać.

Nie mam do kogo napisać wieczorem.

Ale gdybym miał, to i tak bym nie napisał.

Właśnie tak to wygląda. Utknąłem.

Na skrzynce mailowej też mam stertę wiadomości bez odpowiedzi, dlaczego? Nie wiem. To jest tak głupie. 

Czuję się jak zupełnie zepsuta maszyna. 

Krytyczna awaria systemu.

Mimo że oceny pokazują, że dobrze się uczę, to co dwa dni mam ochotę rzucić studia, chociaż je lubię. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że robię za mało, a ludzie nie widzą, że to wszystko jest jakimś oszustwem, które przypadkowo popełniam. I że niedługo to wszystko padnie na zbity pysk, a ja przestanę sobie radzić i utonę w zaległościach.

Wszystko, co osiągnąłem, wydaje się mi tylko ogromnym łutem szczęścia. Czuję, że nie zapracowałem na nic, co mam.

Żyję obrzydliwie smutnym życiem. Stale czuję gdzieś na plecach wielki ciężar.

Każdego dnia pod prysznicem myślę o tym, jak identyczne są dni i ile jeszcze ich będzie.

Rzadko mam myśli stricte samobójcze. Boję się momentu śmierci. Nie chcę, żeby bolało.

Chcę tylko śnienia bez snów.

Gdzieś w głębokiej podświadomości jestem strasznie roztrzęsiony. Wydaje mi się, że wybitnie panuję nad stresem - podczas sesji nawet nie zadrżała mi ręka na żadnym egzaminie.

Ale ciało mówi swoje. Kłucia w piersi, ciche szepty, cienie zauważane kątem oka. Coraz częściej je widzę. To zawsze działo się w okresach stresu. 

Ale aktualnie już naprawdę stresu nie ma.

Nie wiem.

Wsiadam w piątki do pociągu i cieszę się na powrót. Chcę zobaczyć siostrę.

Strasznie się o nią boję. Jej życie też nie oszczędza. Jest w wieku największej wrażliwości i jest bombardowana negatywnością. Widzę, jak dojrzewa na błyskotliwą i pełną pasji dziewczynę, ale potwornie dużo w niej złości przez otoczenie, które ją krzywdzi. 

Tak strasznie nie chcę, żeby stała się choć odrobinę podobna do mnie.

Od niej też uciekam. Gdy nie wiem, jak jej pomóc, uciekam.

Jestem tchórzem.

Cieszę się też, że zobaczę mamę, ale od ostatnich wydarzeń coś się z nią stało.

O nią też się martwię. Jest jakby w letargu. Ogląda każde wydanie wiadomości. Na nic innego nie ma ochoty. 

Wiem, że to wynika z nawet racjonalnego strachu, ale w ten weekend doprowadziła mnie do płaczu.

Chcę spędzać z nią czas. Doceniam to coraz bardziej, odkąd co chwila nie ma mnie w domu. Teraz wyjeżdżam na dłużej, a ona niemal ze mną nie rozmawiała. Albo rozmawiała o histerycznych wizjach i środkach zapobiegawczych, które podjęła.

Nigdy nie widziałem jej takiej i nie spodziewałem się tego po niej.

Cudem wyciągnąłem ją do lasu na spacer. I tak nie zamieniliśmy zbyt wiele słów. Chciała zacząć znów mówić o wojnie, ale ja wolałem już milczeć.

Od jakiegoś czasu niedziela w lesie stała się tradycją. Nigdy nie rozmawiamy szczególnie dużo, ale tym razem było tragicznie. I boli mnie to, bo... Myślę o tym, że za jakiś czas może już nie być takich spacerów. Na horyzoncie jest kolejna bomba, którą kiedyś na nią zrzucę.

Brak normalnego ślubu, brak wnuków, brak normalnego życia dla syna, który miał być normalny.

Zanim to nas od siebie odsunie, chcę mieć z nią jakieś miłe wspomnienia.

Często o tym myślę. O tym, jak rodzice nie przyjmują zaproszenia na moje potencjalne wesele. Myślę o pustych krzesłach na sali.

Łamię sobie serce.

O tatę też się martwię. Nie widuję go zbyt często. Pracuje w nieludzkich godzinach, a teraz zmienia pracę i będzie jeszcze ciężej. Boję się, że się przepracuje. 

Robi to dla nas. Czuję się obrzydliwie, bo nie zasługuję na to.

Jest mi ciężko z tym żyć. Niemal fizycznie ciężko.

W ten weekend w domu było tak dziwnie, że żałuję, że nie zostałem w akademiku.

Tam co prawda jedyne, co bym zrobił, to zakopał się w pościeli i leżałbym utopiony w myślach.

Nie miałbym z kim zamienić słowa. Współlokator zawsze wyjeżdża na weekendy, a z nikim innym nie rozmawiam. 

Coraz częściej wydaje mi się, że ludzie są mi wrodzy. Że śmieją się ze mnie za plecami, że źle o mnie myślą. Czuję, że jestem żenujący, męczący, że lepiej jest gdy chowam się w cień.

Wszystko teraz jest nieoczywiste. Mój świat wydaje się być zrównany z ziemią. Chodzę po zgliszczach. Albo lepiej, mój świat wydaje się być lasem, w którym dziś byliśmy. Niewyobrażalnie cichy, zupełnie pusty, opuszczony, z krętymi ścieżkami, z przewróconymi drzewami. I z drobnymi płatkami śniegu, spadającymi wolno z nieba przed zmrokiem.

Mateusz znajduje na studiach nowych przyjaciół, dzięki Bogu. Bardzo chcę żeby otworzył nowy rozdział i zostawił mnie w starym. Myślę, że to właśnie powinno się stać. Nie jestem dla niego niczym dobrym.

Wkrótce zostanę zupełnie sam i będę nad tym płakać, ale nie obwinię nikogo. Sam to sobie robię z pełną świadomością.

Te kilka wątków to wszystkie myśli, które od tygodni mnie trapią, w kółko zajmują mój umysł.

Nie odpiszę Wam, skończmy się oszukiwać. Przepraszam.

Poddaję się. Poddajcie się.

Nic ze mnie nie będzie.