Teraz jest różnie. Faluję.
Główny czynnik, po którym można poznać zmiany, to sen. Znowu stał się tylko opcją. Wystarczy drzemka nad ranem. Nie umiem spać długo.
Energia poszła trochę w górę, nawet udało mi się pouczyć. Ale tylko raz. Motywacja jeszcze się waha.
Są też jeszcze dni zupełnie smutne. W sobotę piłem do zgonu, ale przynajmniej z przyjaciółmi. To podobno lepiej niż samemu. Ale nie było tam ani kropli szczęścia. Właściwie wolałem być wtedy sam.
Wczoraj za to poszedłem na spacer. Pierwszy raz od wielu, wielu tygodni. To też istotna zmiana.
Poczułem zapach świeżo rozkopanej ziemi. Zbutwiałych gałęzi. Mokrej trawy.
W końcu jakaś iskra życia.
Pogadałem z Księżycem. Stwierdziliśmy coś zaskakującego.
Potrzebna mi zmiana środowiska.
Przede wszystkim potrzebna mi jest jakaś podróż, po drugie potrzebne mi są studia. Nie zdalne. Ale obawiam się, że nie ma na co liczyć.
Wow, "potrzebne mi są studia". Żebym tylko nie żałował swoich słów zbyt szybko.
Ale naprawdę mam jakieś dobre przeczucie w tej kwestii. Pewnie każdy tak mówi i przestaje po pierwszej sesji, ale nie chcę na razie odcinać się od tego optymizmu. To pozwala przeżyć.
Bo nie jestem szczęśliwy od tak dawna. Nie jestem szczęśliwy w tym mieście, wśród tych ludzi. Wczoraj doszedłem do tego wniosku. Bardzo możliwe, że po prostu nie jestem szczęśliwy ze sobą, zawsze tak myślałem. Ale środowisko to nowy pomysł. Nie mam nic przeciwko przetestowaniu go.
Podsumowanie ostatnich dni? Jestem słaby, ale przynajmniej już postawiony na nogi.