Prawie 2 tygodnie bez posta.
Prawie 2 tygodnie życia.
Prawdziwego życia.
Na siłę.
Na siłę żyję teraz.
Było dobrze. Już nie jest. Ale ja chcę, żeby było dobrze. Chcę, żeby było okej dla nich.
Zacząłem w końcu oddychać.
Zacząłem się ogarniać, zacząłem wychodzić z domu, zacząłem się spotykać z ludźmi prawie codziennie, wymyślałem sobie co rusz jakieś zajęcie, biegałem, gotowałem, spałem normalnie i śmiałem się.
Zacząłem żyć najmocniej, jak potrafię.
Wiedziałem, że długo tak nie pociągnę.
Teraz?
Teraz staram się przynajmniej pozorować, że dalej jest wspaniale.
Też nie rozumiem.
Nie wiem, co siedzi w mojej własnej głowie.
Piję, żeby nie siedzieć wieczorem jak smutna księżniczka i nie wkurwiać wszystkich.
Piję, żeby szybko potem zasnąć.
Piję, żeby nie być głodnym.
Nienawidzę siebie.
Myślę nad tym, jak miałem wyglądać, a jak jest naprawdę, i siebie nienawidzę.
Myślę nad tym, co robię w internecie. Nienawidzę siebie.
Myślę nad tym, co robiłem w przeszłości. Jestem cholernie zażenowany. Nienawidzę siebie.
Myślę nad tym, co będzie już tak niedługo. Myślę nad przyszłością. Nienawidzę siebie.
Nie mam siły ubierać tego dziś w piękne słowa.
Jem.
Płaczę.
Nie śpię.
Piję.
Tnę się.
Jestem atencyjną dziwką.
Myślę nad tym, kiedy będzie ten dobry moment, żeby się usunąć i wydaje się on dość odległy, a potem uświadamiam sobie, gdzie stoję i nagle moja śmierć wydaje się bardzo bliska.
Hej, znasz to?
Znasz to uczucie, kiedy trzymając nóż, myślisz: "już niedługo"?
Znasz to uczucie, kiedy stoisz na krawędzi dachu i myślisz: "jeszcze trochę"?
Znasz to uczucie, kiedy masz w ręce butelkę wódki, a naprzeciwko siebie szafkę z lekami i myślisz: "mogę to powtórzyć, tym razem lepiej"?
A jednocześnie tak kurewsko przeraża cię, że to, co kiedyś już planowałeś, zbliża się wielkimi krokami, a ty nie jesteś chyba jednak gotowy?
Kurwa mać.
Nie mogę tak.
Nie mogę.
Jestem taki młody.
A jest już tak późno.
Prawie dwa tygodnie życia. Złudne szczęście, tak ulotne jak słońce zimą. Ból ciągle wraca. Uderza, nokałtuje, powoli zabija. Ale go czujesz. Czujesz, bo wciąż żyjesz. Picie nie załatwi sprawy, dobrze o tym wiesz. Chwytasz się go, niczym brzyywy. W jakimś stopniu się ratujesz. Nietrwale. Picie, cięcie... obie te czynność pomagają. Ale niszczą niczym wszechogarniający ból. Bo wszystko sprowadza się w życiu do bólu. Każdy cierpi, pewnie wiele razy to słyszałeś. Niektórzy nie dają sobie rady. Dlatego jesteśmy tutaj. Razem. Tkwimy w internetowej rzeczywistości i próbujemy się ratować. Wzajemnie. Dlatego... mimo , że tak niemiłosiernie boli, nie możemy się poddać. Strumienie łez, krwi, alkoholu i innych tym podobnych. Musimy żyć. Choćbyś czuł, że nie masz dla kogo, nikt Cię nie kocha, nie potrzebuje. Ktoś się zawsze znajdzie. Nawet ten, kto zabłądził i komentuje twoje posty.
OdpowiedzUsuńDziwnie mi się pisze gatkę motywacyjną, która teoretycznie nią nie jest. Tydzień temu dostałam dziwnego ataku histerii. Mama zagoroziła psychiatrą, tata był zły. Płakałam. Zaledwie w niedzielę wykrzyczałam im, że mnie nie potrzebują. Ojciec powiedział, że nic mi w życiu nie pasuje. Matka, że nie mam podstaw do czucia się niekochaną. Dlaczego więc chciałam wtedy sięgnąć po cholernie tępy nóż schowany w szafce ?
Nadal tu jestem. Nadal komentuje. Nadal w Ciebie wierzę. Bo musimy to przeżyć. Wszyscy. Choćby kurewsko bolało
Wierzysz we mnie?
UsuńJest mi cholernie miło.
Bardzo się cieszę, że tu jesteś.
Doceniam to.
Ale zawiedziesz się.
Wszystko, co związane ze mną, kończy się zawodem.