poniedziałek, 19 grudnia 2016

Wyspa

 Bardzo chciałbym coś napisać.

 Nie mam pojęcia co. Chciałbym ponownie oddać się temu, co kocham.

 Nie mam chyba żadnego konkretnego tematu na dziś.

 A może mam ich za dużo?

 Mógłbym napisać, jak dwa dni temu odnalazłem Boga.

 Mógłbym podzielić się jakąś migawką wspomnień.

 Mógłbym opowiedzieć o swoich uczuciach, lecz dziś ona mnie nie pożera. Dziś siedzi cicho w kącie.

 Złudzenie.

 Ona jest zawsze za mną. Czasem tylko muska moje ramiona, a czasem obezwładnia moje ciało, oplatając je smołą jak pasami bezpieczeństwa.

 Nie jest bezpieczna.

 Ona jest morderczynią i złodziejką.

 Czasem nawet atakuje nożem.

 Dziś daje mi poczucie, że wszystko wychodzi na prostą. Zbliża się jednak 23, więc długo to uczucie się nie utrzyma.

  Czuję się wyjątkowo dobrze przez jeszcze jakąś godzinę, może dwie.

 Nie wiem o czym pisać.

 Nie mam pojęcia.

 Nie wybaczę jej nigdy, że zabrała mi umiejętność spisywania fantastycznych wytworów mojej wyobraźni. Nie wybaczę jej, że odebrała mi zdolność wczuwania się w emocje moich bohaterów. Że ukradła mi moją motywację, radość i łatwość, z jaką przychodziło pisanie fantastyki, dramatów, komedii. Zabawne, komedie jeszcze jakoś wychodzą, ale nie są tak dobre. Zresztą jestem zmuszony, żeby je pisać, taka moja jakby praca. Ona zabrała mi to, co potrafiłem najlepiej. Zamieniła czynności które kochałem w lęki i uczucie nieperfekcji.

 Jeśli odbierze mi jeszcze umiejętność spisywania zwykłych przemyśleń i MOICH, niezmyślonych emocji, najprostszych do ubrania w słowa,  zabiję ją.

 Ale ona jest szybka i przebiegła. I jest już na tyle zrośnięta ze mną, że ona zabije mnie pierwsza.

 Może wspomnienie. Dawno nie było wspomnień.

 No nie. Ta szmata nawet ostatki pamięci sobie przywłaszczyła.

 Moim najbardziej wyrazistym wspomnieniem z wczesnego dzieciństwa jest wycieczka do Zakopanem.

 Tata, mama i ja. Dorotki jeszcze nie było na świecie.

 Jechałem na sankach. Było to w pewnym oddaleniu od szlaku, ale inni ludzie też tam byli. Inne dzieci mknęły z górki, a po lewej stało kilka bałwanów - małe, ogromne, z nosem z marchewki, ubrane w czapki, rękawiczki...

 A ja nie wiem, jak to zrobiłem, ale prawie się zabiłem.

 Woah, zostanę raperem.

 W każdym razie z górki zjeżdżało się w kierunku potoku. Drzew. Kamieni. Ostrych dość.

 Inne dzieci dawały radę wyhamować.

 Nie pisałbym tego, gdyby mój tata nie rzucił się pod sanki i jakimś cudem mnie uratował.

 Od pęknięcia kręgosłupa dzieliły mnie może ze trzy metry. Plus z sześć, siedem w dół.

 Wcześnie zacząłem flirtowanie z koleżanką śmiercią, co?

 Dobra, nie wiem co teraz.

 Mogę coś powiedzieć, absolutnie prześlizgując temat na inny tor?

 Bo chodzi o to, że chyba jednak kieruje mną teraz pewne uczucie. Nie piszę dziś tak sobie, piszę z prostego powodu.

 Często, kiedy wypełniam ankiety albo testy pojawia się pytanie, czego się boję. No i leci: wysokości, pająków, ciemności, duchów, itp., itd., śmierci i samotności.

 Różnie bywa, ale nigdy nie zaznaczyłem dwóch ostatnich odpowiedzi.

 Wątpię, że kiedykolwiek zaznaczę tę o śmierci. Jej się nie boję. Jestem z nią zaznajomiony, jestem przygotowany, nie boję się, co będzie po drugiej stronie, bo moja wiara w to jest niezłomna, mimo wątpliwości, które od czasu do czasu mnie nękają. Jestem... przyzwyczajony do niej? Nie wiem. Po prostu tak jest.

 Nigdy nie zaznaczyłem jeszcze samotności. Uważałem ją za bardzo miłą kobietę, nie miałem pojęcia, o co chodzi tym wszystkim ludziom, którzy wyzywają ją od najgorszych tortur. Dla mnie była wręcz rozrywką. Z nią mogłem się podzielić myślami, bo ja bardzo lubię myśleć. A w samotności najłatwiej odnaleźć spokój, który jest dla mnie najcenniejszą wartością.

 Jednak od pewnego czasu zaczynam powolutku się od niej odwracać.

 Odrobinę się jej boję.

 Chociaż jak teraz nad tym myślę, stwierdzam, że przecież ja tęsknię.

 Tęsknię potwornie boleśnie, i dlatego brak wibracji w telefonie, brak jej i jego głosu w słuchawce czy na żywo jest dla mnie katorgą.

 Trwam więc jak zwykle w samotności, ale kiedy tęsknię, samotność jest straszna.

 Tęsknię za tyloma osobami.

 Ale jestem istotą wyjątkowo egoistyczną, więc brakuje mi nie tyle osób, co rozmów. Tysiąca serc w wiadomościach, setek uśmiechów na żywo, kilku przytulasów.

 Dlatego się ciebie zaczynam bać, droga samotności.

 Boję się, bo sprawiasz mi ból.

 Bo czuję, że nie mam nikogo, kto się o mnie martwi.

 Mówiłem już, że jestem egoistą.

 Piszę więc dlatego, że chciałem poczuć, że są ludzie, do których mówię, i że mnie słuchają.

 Że samotność przez chwilę sobie poszła.

 Że ktoś tu jest.

4 komentarze:

  1. Ktoś tu jest. I czyta każde słowo dwukrotnie. I bezskutecznie usiłuje wyobrazić sobie co czujesz, mimo że jedynie podpina twoją sytuację do swojej. Jaki to ma sens ? Samemu zadawać sobie czyjś ból, mimo że ma się pod dostatkiem swojego. Może i nie ma sensu, ale nie zrezygnuje.
    Samotny, jak wyspa na oceanie samotność oddalony o wiele mil od pierwszego archipelagu wysp...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, jak ja się cieszę, że jesteś.
      Nie wiesz jak to docenieniam.
      Szczególnie, że jesteś jedyną osobą, która tu zagląda. Przynajmniej jako jedyna pozostawia po sobie ślad.

      Usuń
  2. Wesołych świąt :) Jak najbardziej radosnych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jesteś egoistą każdy potrzebuje bliskiej osoby i ciepła to nie egoistyczne.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.