poniedziałek, 31 października 2022

Bałagan

Studia już od pierwszego dnia zaczęły mnie przerastać. Bardzo intensywnie, trudno, wymagająco. 

Od tego czasu nic się nie zmieniło. No, oczywiście, wzrosła liczba zadań i projektów. 

A ja nie mam siły się uczyć. Tak bardzo brak mi sił...

Doskonale wiem, że to będzie potwornie trudny semestr/rok.

Nie skończył się jeszcze październik, a ja już mam grypę, nieobecności, zaległości, niezapłacony mandat, rozgrzebane leczenie dentystyczne i znów minimalne chęci do życia.

Nie mam za to terminu na psychoterapię. Byłem zbyt zabiegany i przytłoczony, żeby to załatwić, ale wkrótce już naprawdę się za to wezmę. Muszę też niedługo iść do psychiatry, bo leki się kończą. Będę za zmianą - lekarz zdecyduje czy dawki, czy substancji. Przeciwlękowe działają w miarę dobrze, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Natomiast antydepresanty nie działają prawie wcale.

Dowodem tego, że nie działają, są naturalnie myśli samobójcze. Jest coraz gorzej.

Każdy scenariusz życia w mojej głowie kończy się samobójstwem. Każde planowanie przyszłości, bliskiej czy dalekiej. Każda mała porażka. 

A nawet bez żadnego powodu, z zaskoczenia, nagle mówię sobie: "ile jeszcze?". Szykuję się do snu wiedząc, że kolejny dzień będzie obiektywnie przyjemny, ale nie cieszę się. Nic to nie zmienia. I tak nie chcę się budzić. I tak będzie to męczarnią.

Przemykam między dniami, nie czekam na nic.

*

Kolejna częsta myśl: "chciałbym już zasnąć". Dosłownie. Bez całego tego wieczornego wiru wizji przeszłości i przyszłości, bez demolowania mózgu strachem i rozpaczą. Tak bardzo chciałbym kłaść głowę na poduszkę i natychmiast zasypiać.

Sen jest ucieczką, ale nie śpię zbyt długo. Nie mogę. Szkoda.

W czwartek miałem zupełnie niespodziewany powrót samookaleczenia. Po dobrych chyba kilkunastu miesiącach. Technicznie - drobnostka, prawie nic sobie nie zrobiłem, bo to było bardzo spontaniczne i nie miałem nic oprócz własnych paznokci. 

Ale chodzi o sam akt. Byłem tak potwornie wściekły na siebie, jednocześnie bezbrzeżnie smutny. I pierwszym moim instynktem było rzucenie się sobie do ręki, z siłą jakiej się kompletnie nie spodziewałem. Podrapałem się do krwi w dwóch ruchach. To nic wielkiego, ale przecież w ogóle nie chodzi o rany. Chodzi o akt i jego powód.

Zdecydowałem się zrobić sobie krzywdę w ułamku sekundy, gdy zauważyłem kolejny objaw tego, że nie jestem już tym samym chłopakiem, którym byłem kiedyś. I za którym tęsknię.

*
Jestem na fascynującej wycieczce wgłąb siebie i zaczęła się ona naprawdę pozytywnym akcentem, bo jest pod hasłem "chcę być sobą". 

Bo zauważyłem, że chowam się pod przebraniami.

Nie wiem co lubię. Nie mam pasji.

Jestem kompletnie innym człowiekiem niż byłem zanim to wszystko się zaczęło.

Chciałbym siebie znaleźć. I nie wstydzić się tego, co znajdę.

Ale wnioski są bolesne. Okazuje się, że nic nie potrafię. Pasji nowych ani starych nie potrafię rozwijać. Siedzę przed pustą kartką i chce mi się wyć.

*
Częstotliwość myśli samobójczych przytłacza.

Ostatnio bardzo chce mi się płakać. 

Tonę pod zobowiązaniami. Sam sobie to zrobiłem. A mój mózg w takich sytuacjach zawsze ucieka do sznura, więc nic dziwnego, że jest tak źle. 

Dziś nie było godziny, żebym nie pomyślał o zabiciu się.

Dziś myślałem o tym, jak potwornie, boleśnie nieszczęśliwy jestem.

Dziś czuję, że jestem w punkcie bez wyjścia.

Znowu boli mnie serce ze strachu. Już dawno tego nie czułem.

Zwidy też w jakimś stopniu wróciły. Ich motywy nawet zaczęły mi się śnić.

Zabawa trwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.