Jedyna dobra rzecz: głowa w końcu przestała boleć.
Dni są identyczne.
Wstaję w środku dnia i właściwie czekam na noc. Dni upływają na oczekiwaniu, aż się skończą. Nie mogę tego znieść.
Nie mam też siły na przerwanie tego ciągu.
Już teraz wiem, że święta będą złe. Będą niepełne, mam ochotę po prostu je wykreślić z kalendarza.
A ten mój cichy dom nawet awantury ma ciche.
Alek jest w złym stanie. Martwię się. Tylko że, co najgorsze, prawie nie mam siły się martwić.
Są chwile, kiedy chciałbym zostawić wszystko, wyjść z domu, nie wrócić, zapomnieć o wszystkich. Oczyścić się, wyzbyć wszelakich przywiązań, zobowiązań. Zresetować się. Teraz jest ta chwila.
Ale z domu wyjść nie wolno.
Boję się, że kiedyś okażę się tchórzem i odejdę. Ciężko mi trzymać ciężar swoich i jego myśli samobójczych, ale nie zostawię go.
BO TAK SIĘ NIE ROBI.
Tak, lecz nie mam siły na znoszenie własnej egzystencji, a chcę jeszcze pomagać jemu. To wymaga odpalenia jakichś dodatkowych generatorów energii, ja ich nie mam. Zwyczajnie nie mam.
Ale to nie jest wymówka. NIE JEST I NIGDY NIE MOŻE BYĆ.
Boże, co ja w ogóle robię? Kłócę się ze sobą? Ale o co? Nie opuszczę go, nie przekonuję się do tego, jak tak to brzmiało to jestem idiotą, ale nie to mam na myśli, absolutnie nie to. Może próbuję ugłaskać sumienie gadką, że nie potrafię mu porządnie pomóc, bo jak już pisałem, nie mam siły na siebie, co dopiero na innych. To najprędzej. Tak, chyba o to mi chodzi.
Jadę na oparach i to musi wystarczyć, po prostu musi.
Czuję trochę gniewu, poza tym nic.
Chciałbym, żeby wszystko się ułożyło. Nie dla mnie, dla niego. To brzmi okrutnie, ale chciałbym, żeby... móc go wykreślić z listy "do uratowania". Wtedy zostanę na niej tylko ja.
Bo do ratowania siebie potrzebuję całej mojej siły, a teraz pochłania ją Alek. I dobrze, ja w ogóle nie narzekam, nie chodzi mi o to, że to źle. Bardziej już przecież zależy mi na jego życiu niż na swoim.
Po prostu widzę, że nie potrafię iść dalej, jeśli on jest za mną. On musi być przede mną. On jest priorytetem, on musi wyjść z bagna. Wtedy dopiero umożliwi wyjście mi.
Jestem bezradny, zmęczony, zirytowany.
Mam dość swojego położenia. Jest beznadziejne.
Znów życie przypomina mi błotnistą drogę, ale tym razem nigdzie nie widać upragnionego kawałka asfaltu. Nie ma już nic.
Widać tylko błoto, błoto, błoto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw coś po sobie.