środa, 30 sierpnia 2017

Mamo

 Hej.

 Nie denerwuj się.

 Tym razem się nie denerwuj.

 Proszę.

 Zawsze Cię podziwiałem, że dajesz radę.

 Teraz widzę, że jednak tak nie jest.

 Podziwiam Cię więc za to, że tak dobrze grasz silną.

 Nie chciałbym już nigdy widzieć, jak płaczesz.

 Nie chciałbym widzieć, że się martwisz.

 Przede wszystkim nie chciałbym widzieć, że jesteś zła.

 Przepraszam.

 Przepraszam, że znowu Ci przeszkadzam.

 Przepraszam, że ciągle mieszam.

 Przepraszam, że przeze mnie masz tyle dodatkowych zmartwień.

 Jakby to, że jesteś sama z dwójką dzieci, schorowanymi rodzicami i pracą nie wystarczało.

 Przepraszam.

 Mamo, przepraszam.

 Przepraszam, że wtedy zachowałem się jak dziecko. Mogłem sobie poradzić sam. Mogłem walczyć sam, tak jak Ty walczysz codziennie sama z całym światem.

 Przepraszam, że cały czas zachowuję się jak dziecko, a powinienem dawać sobie radę sam.

 Ale nie daję.

 Mamo, nie chcę prosić Cię o pomoc.

 Boję się.

 Boję się, że dołożę ci kolejnych zmartwień, a tego naprawdę bym nie chciał.

 Boję się, że masz tych zmartwień tak wiele, że choćby mała pomoc w czymkolwiek, nie mówię nawet o tej konkretnej pomocy, przytłoczy Cię.

 Masz zdecydowanie za dużo na głowie.

 Próbuję przejąć od Ciebie trochę obowiązków, tylko co ja mogę? Niewiele. Ale zrobię wszystko, o co mnie poprosisz.

 Właśnie dlatego, że to Ty teraz potrzebujesz pomocy, jak mógłbym prosić Cię o cokolwiek?

 Boję się prosić o chociażby kilka złotych czy o podwóz.

 Czuję strach i ogromne poczucie winy.

 Co dopiero gdybym miał poprosić Cię choć o kilka minut rozmowy.

 Ten lęk wzrasta wręcz do rozmiarów paniki, kiedy przypomnę sobie, jak było przy ostatniej poważnej rozmowie.

 Mamo, nie krzycz, jeśli to znajdziesz.

 Przepraszam.

 Przepraszam.

 Mamo, kocham Cię.

 Bardzo, bardzo Cię kocham.

 Jesteś wspaniałą mamą, naprawdę.

 Wiem, że wszystko robisz dla nas.

 Jestem dumny, że jestem synem kogoś tak silnego.

 Ale ja nie jestem silny.

 Potrzebuję twojej miłości.

 Potrzebuję...

 Wybacz mi wszystko.

 Nie chcę już zawracać Ci głowy.

 Dlatego nie poproszę.

 Boję się i wiem, że po tym wszystkim nie dam rady się przełamać.

 To nie jest Twoja wina.

 Wszystko jest przeze mnie.

 To ja jestem nienormalny, dlatego w razie czego pod żadnym pozorem się nie obwiniaj.

 Kocham Cię.

 Mamo, przepraszam.

 Przepraszam za wszystko.

 Przepraszam...

Tato

 Cześć.

 Chciałem ci powiedzieć, że jest okej.

 Przyznaję, że kiedyś, cóż... nie lubiłem Cię.

 Ale zaczynam Cię rozumieć.

 Masz depresję, prawda?

 Kontakt z Tobą czasami gwałtownie się urywa na tygodnie. Masz coraz większe problemy ze zdrowiem. Dobrze opanowałeś język, ale to nie znaczy, że łatwo Ci za granicą. Jesteś tam sam.

 Już nie jestem taki mały.

 Widzę dużo więcej, niż Ci się zdaje.

 Na pewno nie wszystko, ale więcej niż kiedyś.

 Nie winię Ciebie.

 Nikt Cię tu nie wini.

 Mama ma żal do teraz, ale nie obwinia Cię. Mnie przeszło.

 Bo nareszcie rozumiem.

 Nie musisz uciekać, tato.

 Możesz się z nami dzielić.

 Po to jest rodzina, czyż nie?

 Wiem, że nie chcesz nas martwić, ale nie musisz nawet konkretnie o tym mówić. Po prostu zadzwoń. Gadajmy o czymkolwiek.

 Nie uciekaj.

 Nie przypuszczałbym, że tak wiele ludzi będzie mówić mi po latach, że jestem do Ciebie bardzo podobny.

 Nie przypuszczałbym też, że Cię zrozumiem.

 Tak, kiedyś nie chciałem od Ciebie odbierać.

 Kiedyś nie chciałem nazywać Cię nawet ojcem.

 Ale teraz się pozmieniało.

 Tato, jest okej.

 Pamiętaj.

 Jest okej.

 Jesteś bardzo dobrym ojcem, może sam tego nie rozumiesz, ale wiem, dlaczego to wszystko się tak potoczyło.

 Chcesz dla nas dobrze.

 Lubię Cię, wiesz? Śmiejesz się. Nie denerwujesz się. Tłumaczysz.

 To jest ta różnica.

 Pamiętam, jak uczyłeś mnie, jak przechodzić przez ulicę, kiedy nie ma świateł. Uczyłeś mnie robienia żurawia origami. Uczyłeś mnie wielu rzeczy, których nawet nie pamiętam.

 Jesteś dobrym człowiekiem.

 Nie krzywdzisz nikogo.

 Słyszysz?

 Jesteś dobry.

 Starasz się.

 Bardzo mocno się starasz.

 Doceniam to.

 Kocham Cię.

 Przyznaję, że zaczęło się od Ciebie.

 Cały łańcuch.

 Ale rozumiem, że to nie jest Twoja wina.

 Ty też to zrozum.

 Jest okej.

 I w razie czego pamiętaj, że zawsze było okej.

 To nie będzie Twoja wina, i właśnie to musisz wiedzieć.

 Lubię być Twoim synem, dlatego mam nadzieję, że zawsze nim dla Ciebie będę.

 Jest okej.

wtorek, 29 sierpnia 2017

Widma

 Cześć.

 Nie mogę spać.

 Mógłbym się położyć, ale wolę tego nie robić.

 Znowu mam koszmary.

 Nie byłoby w tym w sumie nic dziwnego ani strasznego, ja osobiście mam do nich obojętny stosunek. Bywały gorsze rzeczy niż nocne wizje.

 Koszmary są ciekawe.

 Oczywiście nie mam na myśli tego, że są przy tym przyjemne. Nie obudziłeś się nigdy z krzykiem? Chociaż raz? Albo z mokrymi policzkami?

 Szczególnie, jeśli większość twoich snów jest pół-świadomych.

 Pewnie, że nie są przyjemne. Ale okropieństwa też mogą być ciekawe.

 Uważam, że ze snów można wywnioskować bardzo wiele rzeczy. W nocy ujawnia się to, co mamy w podświadomości.

 Problem w tym, że o koszmarach normalnie zapominam w ciągu kilku godzin.

 Nie tym razem.

 Dwa dni temu śniło mi się, że zgubiłem się na amen w lesie, który potem przekształcał się wręcz w dżunglę.

 I robiło się coraz ciemniej.

 I nikt nie odbierał.

 A na koniec chyba coś mnie zeżarło. W każdym razie się obudziłem.

 I do tej pory o tym myślę.

 Nie mogę zapomnieć tego uczucia, tego panicznego przeczucia, że zaraz coś się stanie i narastającej histerii, bo nikt mnie nie słyszy.

 Ale wczoraj widziałem coś dużo lepszego.

 Widziałem sekcję zwłok.

 Swoich zwłok.

 Wcześniej naturalnie poprzedzoną odpowiednim przedstawieniem, które widziałem w pierwszej osobie.

 Czyli podcinaniem sobie żył.

 Brzmi psychotycznie, prawda?

 To nie koniec.

 Potem stało się coś dziwnego: zasnąłem po raz drugi.

 Zasnąłem we śnie.

 To było najprzyjemniejsze zasypianie jakie dane mi było przeżyć.

 Czułem, że ciało staje się wiotkie jak nigdy, wręcz się roztapiam. Zmiękły kolana, jedynie żołądek jakby się skurczył, a z tyłu głowy pojawiło się dziwne uczucie powolnego spadania, chociaż leżałem na łóżku.

 Ciekawe, czy umieranie naprawdę tak wygląda.

 Teraz brzmię już bardzo psychotycznie.

 Potem widziałem już tylko swoje ciało z góry, światła w oknie i lekarzy.

 Boże, dlaczego i przede wszystkim po co piszę o snach?

 Żeby nie iść jeszcze spać.

 Bo choć nie były to najstraszniejsze koszmary, to za nic w świecie nie chciałbym widzieć ich ponownie.

 Boję się właśnie tego, że mój mózg potrafi coś takiego wytworzyć.

 Że mogę widzieć, jak umieram.

 Determinacja.

niedziela, 27 sierpnia 2017

Brak

 Wszystko jest źle.

 Bo wszystko psujesz, jebany debilu.

 Niszczysz, kurwa, wszystko, co da się zepsuć.

 Nigdy nie chciałem, żeby do tego doszło.

 Nigdy nie chciałem przegrać.

 Jezu...

 Nie potrzebuję pomocy.

 Nie potrzebuję pomocy.

 Po co?

 Ja...

 Nie potrzebuję pomocy?

 Nie, ja...

 Potrzebuję pomocy.

 Nie chcę tu być.

 Niech to gówno się skończy.

 Przecież wiesz, że się nie skończy.

 Chyba, że ty skończysz pierwszy.

czwartek, 24 sierpnia 2017

Noc

 Nawet nie wiem, co odpowiedzieć, kiedy pytasz, co u mnie.

 Bo jest źle.

 Jest bardzo źle.

 Ale nie potrafię Ci opowiedzieć, co się dzieje.

 Boli mnie, że nie rozumiesz.

 Ale nie gniewam się.

 W żadnym wypadku nie życzę Ci, żebyś rozumiał czy rozumiała.

 Dlatego, gdybym musiał dać odpowiedź, to powiedziałbym, że jest w porządku.

 To dużo prostsze niż tłumaczenia.

 Nie muszę jednak nic odpowiadać.

 Bo, całe szczęście, nie pytasz.

 Całe szczęście...?

 Znasz prawdę.

 Znasz prawdę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że naprawdę nie mogę czasami wyjść z domu.

 Czasami coraz częściej.

 Nie wiesz wszystkiego.

 Nie wiesz, że Ci zazdroszczę, bo dostałeś pomoc.

 Nie wiesz, że zawsze robi mi się cholernie przykro, bo z Tobą jest coraz lepiej, a ja upadam coraz niżej.

 Powinienem się cieszyć, wiem.

 Co ze mnie za przyjaciel?

 Niewystarczająco dobry.

 Ale mówiłem Ci, że nie cieszy mnie nic.

 Ponoć to ja jestem silniejszą osobowością w naszej relacji.

 Byłem.

 Pamiętasz, jak ostatnio opowiadałem Ci historię spierdolenia od początku do końca, bez pomijania i zatajania?

 To było ze dwa miesiące temu, kiedy spałem u Ciebie i robiliśmy klasyczny rachunek sumienia.

 Jak zawsze zacząłeś Ty, bo Cię poprosiłem. Nie masz kompletnie żadnego oporu przed mówieniem o emocjach, o trudnościach. Tego też Ci zazdroszczę.

 Potrafisz patrzeć mi w twarz, kiedy mówisz o swoich lękach, o tym, co na co dzień dzieje się w Twoim domu.

 Tego też Ci cholernie zazdroszczę.

 Co ze mną?

 Miałem ogromną nadzieję, że do czasu aż skończysz opowiadać zrobimy się zbyt śpiący, żeby móc powiedzieć choć słowo.

 Niestety się przeliczyłem.

 Już dość długo udawało mi się milczeć na swój temat, tym razem jednak zmusiłeś mnie do wyrecytowania całego bloga w dużo mniej ładnych i składnych słowach.

 Wolałem taki układ niż opcję, żebyś czytał wszystko słowo w słowo.

 Na szczęście wszyscy, których znam osobiście, nie dość, że pogubili już linki, to dostali oficjalny zakaz czytania tego gówna i bez oporów się z nim zgodzili.

 Żeby wykrztusić z siebie cokolwiek, musiałem odwrócić się do Ciebie plecami i mówić niby do ściany, a Ty nie mogłeś mi przerywać, bo w przeciwnym razie nie odezwałbym się już więcej.

 Nie byłem pewien, czy w ogóle mnie słuchasz, ale nie potrafiłem spojrzeć Ci w oczy mówiąc o tym, że siebie nienawidzę.

 Wspomniałem o samobójstwie, o żyletkach.

 Nie potrafiłem spojrzeć ci w oczy w ogóle aż do rana, kiedy wszystko wydawało się odległe i zapomniane.

 Ale zanim to nastąpiło, słuchałem jak mówisz, co o tym sądzisz, tym razem patrząc w sufit.

 "Słuchałem" to za dużo powiedziane.

 Byłem zbyt wykończony i przerażony zarazem tym, że powiedziałem to wszystko na głos. Jedynie skrawki tego, co mówiłeś, do mnie dotarły.

 A mówiłeś, że to jeszcze nie jest koniec, że wkrótce wszystko samo się ułoży, że mam ogromne szanse na świetną przyszłość.

 Potakiwałem tylko i ścierałem łzy z twarzy tak, żebyś tego nie widział.

 Pizda.

 Kilka tygodni później gdzieś wrócił temat i powiedziałeś, że według Ciebie wcale nie chcę się zabić, tylko sobie to wmawiam.

 I wiesz co?

 Mylisz się.

 Bardzo się mylisz.

 Nie odpowiedziałem.

 Chyba nie chcę już nigdy o tym gadać.

 Chyba nie spodziewałeś się, że dam radę powiedzieć całość tego, co siedzi w mojej głowie?

 Nie znasz całej prawdy.

 I nie chcę, żebyś ją znał.

 Nie chcę żebyś kiedykolwiek zobaczył mnie tak, jak ja widzę siebie.

 Nie wiesz, że unikam luster jak ognia, bo widok mojej własnej twarzy, nie mówiąc o ciele, mnie obrzydza.

 Nie wiesz, że nienawiść towarzyszy mi zawsze, a nie tylko - jak myślisz - okazyjnie.

 Nie wiesz, że powrót do okaleczania jest czymś więcej, niż jednorazowym załamaniem.

 Nie wiesz, że myślałem o zabiciu siebie na serio, i to kurewsko wiele razy.

 Nie wiesz.

 To brzmi chujowo, prawda?

 Jestem okropnym przyjacielem.

 Niewystarczająco dobrym przyjacielem.

 Niewystarczająco dobry syn.

 Niewystarczająco dobry brat.

 Nawet moje blizny są niewystarczająco dobre, bo nie są na tyle głębokie i liczne, aby wywołać ból za każdym dotknięciem ręki.

 Powinny takie być.

 Powinienem to naprawić.

 Zasypiam na poduszce pełnej autodestrukcyjnych myśli.

 Tylko do niej mogę się przytulić.

 Otulam się ciemnością.

 Tak wygląda każdy wieczór, każda noc.

 Każda noc, nie ważne, czy będę spał 3 czy 15 godzin.

 Naprawdę chcę, żeby to się skończyło.

 Chcę to skończyć.

 Każdy dzień jest nocą.

 Jest już tylko ciemność.

 To jest zła ciemność. Niespokojna.

 Wiesz dobrze, kiedy ciemność daje ukojenie.

 Tam chcę być.

 Boże...

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Krzywe linie

 Rozmyślam sobie.

 Nie chcę pomocy, bo nie ma mi w czym pomagać.

 Nie mam problemów.

 Nawet jeśli mam, to są cholernie matulkie w porównaniu do zmagań innych ludzi.

 Jestem tego świadomy.

 Moje "problemy" są żałosne.

 Uważam, że ze mną jest w porządku. Diagnozujcie poważne przypadki, pomagajcie tym, którzy pomocy potrzebują.

 Powiedzmy sobie prawdę: jestem tylko gówniarzem, który wyolbrzymia wszystkie drobnostki.

 Ja o tym wiem.

 Nie jest poważnie.

 Wiesz, rozmyślam sobie.

 I z drugiej strony...

 Chcę krzyczeć.

 Potrzebuję, kurwa, krzyczeć.

 JEST TAK BARDZO ŹLE.

 POMÓŻCIE MI.

 Jestem taki młody i szykuję się do pierdolonego grobu.

 Chcę już stąd odejść.

 Wtedy oni mnie pokochają.

 Będą kochać, aż kwiaty nie zwiędną.

 Trudno.

 To nie działa.

 Ja próbuję załatwić to samemu na wszelkie sposoby.

 Nie myśl, że lubię czuć się jak gówno.

 Nic, kurwa, nie działa.

 Boję się prosić.

 Boję się mówić.

 Bo nie mam powodu, żeby potrzebować pomocy.

 Jezu, jakie to chaotyczne.

 Szczerze? Nie chcę już próbować.

 Jestem sam.

 Zbyt chaotyczne.

 Bezsens.

 Enter.

sobota, 19 sierpnia 2017

Płynność

 Leżę sobie.

 W słuchawkach Radiohead.

 Przyznaję, jestem trochę pijany.

 Przyznaję, od tygodnia jestem trochę pijany.

 Od jutra skończę.

 Obiecałem komuś.

 Nie jest dobrze.

 Boję się o siebie.

 Boję się siebie.

 Nie widzę przyszłości.

 Od tego momentu wszystko będzie tylko gorsze.

 Nie, nie patrzę pesymistycznie. Problem jest właśnie w tym, że patrzę realistycznie. Naprawdę, od teraz czeka mnie tylko cholernie ciężkie, szare, bolesne życie. Już wszystko co dobre jest za mną. Nie chcę zakładać rodziny, bo moje dzieci nie byłyby szczęśliwe z takim ojcem. Ba, nawet nie chcę szukać drugiej połówki, bo nikt ze mną nie wytrzyma. Nic nie chcę.

 Nie cieszy mnie nic.

 Na nic nie czekam z utęsknieniem.

 Nic.

 Jak już gra Radiohead, to powiem ci sekret.

 Napisałem tutaj posta w Sylwestra, nie wiem, czy pamiętasz, albo czy w ogóle go czytałeś. Wtedy też ich słuchałem. Wtedy też byłem wstawiony. Wtedy też chciałem nie istnieć.

 Napisałem, że moją śmierć wyobrażam sobie jako spożycie cudownego koktajlu prochowo-alkoholowego. Ale nie mógłbym tego zrobić. Nie byłem bohaterem dramatu dla nastolatków.

 Kto by pomyślał, że zaraz po opublikowaniu posta stałem w łazience z ukradzioną butelką wódki i pakowałem do ust wszystko, co wpadło mi w ręce.

 Ale nikt o tym nie wie.

 Nikt nie wie, bo stchórzyłem i zwróciłem wszystko chwilę później.

 Bardzo dobrze, że nikt nie wie.

 Nawet nie pamiętam, o czym wtedy myślałem.

 Teraz myślę o tym, że mogłoby mnie tu już nie być.

 Dlaczego to zrobiłeś?

 Dlaczego jesteś tchórzem?

 Jest jedna różnica między tym, co czułem w tamtym okresie, a tym, co czuję teraz.

 Wtedy cholernie mnie bolało.

 Kłuło, szarpało, biło po twarzy. A ja krzyczałem, wrzeszczałem wręcz, ciąłem swoje ciało, bo wolałem taki ból, niż ten, który miotał się w mojej głowie.

 Pamiętam, że dostałem czegoś w rodzaju ataku histerii czy coś w tym stylu, niedługo przed Sylwestrem właśnie. Zamknąłem się w pokoju na 20 minut i całe szczęście, że nikogo nie było wtedy w domu, bo zacząłem płakać... właściwie nie płakać.

 Zacząłem wyć.

 Zacząłem wyć jak pojebany, przygryzać palce, dusić się łzami. Mówiłem sam do siebie, że muszę się uspokoić, ale nie potrafiłem przestać.

 Taką jazdę miałem tylko raz.

 Wcześniej więc było to... Jak to określić? Wcześniej było bardzo intensywne.

 Od bodajże maja jednak pozmieniało się.

 Teraz po prostu dryfuję.

 Wszystko mi jedno.

 Jest szaro.

 A ja jestem cholernie zmęczony.

 Tnę się, żeby czuć cokolwiek.

 Jest cicho.

 Czasem słychać tylko ciężki oddech, a nie krzyk, bo teraz to gówno przygniata mnie całym ciężarem, zamiast bić i łamać.

 Myślę o śmierci na każdym kroku.

 Nie ważne, jak dobry ma być ten dzień, nie ważne, jak bardzo się staram, wciąż myślę o tym, że muszę umrzeć.

 Nie ma innej drogi.

 Boję się.

 Jestem kurewsko wykończony.

 Chcę tylko spać.

 Już zawsze.


środa, 16 sierpnia 2017

Prostota

 Prawie 2 tygodnie bez posta.

 Prawie 2 tygodnie życia.

 Prawdziwego życia.

 Na siłę.

 Na siłę żyję teraz.

 Było dobrze. Już nie jest. Ale ja chcę, żeby było dobrze. Chcę, żeby było okej dla nich.

 Zacząłem w końcu oddychać.

 Zacząłem się ogarniać, zacząłem wychodzić z domu, zacząłem się spotykać z ludźmi prawie codziennie, wymyślałem sobie co rusz jakieś zajęcie, biegałem, gotowałem, spałem normalnie i śmiałem się.

 Zacząłem żyć najmocniej, jak potrafię.

 Wiedziałem, że długo tak nie pociągnę.

 Teraz?

 Teraz staram się przynajmniej pozorować, że dalej jest wspaniale.

 Też nie rozumiem.

 Nie wiem, co siedzi w mojej własnej głowie.

 Piję, żeby nie siedzieć wieczorem jak smutna księżniczka i nie wkurwiać wszystkich.

 Piję, żeby szybko potem zasnąć.

 Piję, żeby nie być głodnym.

 Nienawidzę siebie.

 Myślę nad tym, jak miałem wyglądać, a jak jest naprawdę, i siebie nienawidzę.

 Myślę nad tym, co robię w internecie. Nienawidzę siebie.

 Myślę nad tym, co robiłem w przeszłości. Jestem cholernie zażenowany. Nienawidzę siebie.

 Myślę nad tym, co będzie już tak niedługo. Myślę nad przyszłością. Nienawidzę siebie.

 Nie mam siły ubierać tego dziś w piękne słowa.

 Jem.

 Płaczę.

 Nie śpię.

 Piję.

 Tnę się.

 Jestem atencyjną dziwką.

 Myślę nad tym, kiedy będzie ten dobry moment, żeby się usunąć i wydaje się on dość odległy, a potem uświadamiam sobie, gdzie stoję i nagle moja śmierć wydaje się bardzo bliska.

 Hej, znasz to?

 Znasz to uczucie, kiedy trzymając nóż, myślisz: "już niedługo"?

 Znasz to uczucie, kiedy stoisz na krawędzi dachu i myślisz: "jeszcze trochę"?

 Znasz to uczucie, kiedy masz w ręce butelkę wódki, a naprzeciwko siebie szafkę z lekami i myślisz: "mogę to powtórzyć, tym razem lepiej"?

 A jednocześnie tak kurewsko przeraża cię, że to, co kiedyś już planowałeś, zbliża się wielkimi krokami, a ty nie jesteś chyba jednak gotowy?

 Kurwa mać.

 Nie mogę tak.

 Nie mogę.

 Jestem taki młody.

 A jest już tak późno.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Wiatr

  To będzie chyba najbardziej żałosny post w historii tego bloga, choć każdy właściwie jest niebezpiecznie blisko rekordu.

 Pamiętam, jak to wyglądało, kiedy byłem młodszy.

 Odliczanie dni, niecierpliwość. Wyczekiwanie.

 Aż w końcu, po przeczekaniu połowy wakacji, zdmuchiwanie świeczek, śpiewanie "sto lat" i radość. Po prostu, zwykła, dziecięca radość.

 Jak bardzo inny był dzisiejszy dzień w porównaniu z poprzednimi latami...

 Po prostu dziś uświadomiłem sobie, jak mało osób jest przy mnie.

 W dniu urodzin zobaczyłem, że ponad połowa ludzi, z którymi kiedyś spędzałem całe dnie, za którymi mógłbym skoczyć w ogień, po prostu zniknęła.

 Boże, kiedyś było tyle radości.

 Teraz wręcz nienawidzę urodzin.

 Ten dzień przypomina mi o tym, jak długo tu jestem.

 I sprawia, że znów myślę: po co?

 Że znów myślę: ile jeszcze?

 Życzenia są bezwartościowe i nieszczere.

 Zresztą, dlaczego mówię o życzeniach, skoro niemal wszyscy zapomnieli?

 Moja rodzina zapomniała.

 Ludzie, z którymi mieszkam w jednym domu.

 Odrobinkę dołujące.

 Jedyne wiadomości, z których się cieszyłem, to te od pewnej Dziewczyny i od Mateusza, oczywiście. Dobrze, że ich mam.

 Szkoda, że często o tym zapominam.

 Szkoda, że to i tak nie polepsza sytuacji.

 Szkoda, że właściwie nic jej nie polepsza.

 Cóż, cudowne urodziny. Nie będę już narzekać.

 Dostałem piękny prezent.

 Sam sobie go dałem.

 Spłynął po policzkach.

 To dobrze, tak myślę. Chyba mi lepiej. Za długo już trzymałem łzy.

 Kurwa mać, to jest prawdziwy mężczyzna?

 Czego sobie życzę na urodziny?

 Żeby to coś sobie poszło.

 Nie wiem, czym jest, nie wiem, czy istnieje. Prawdopodobnie jest moim urojeniem, tworem wszystkich żali i śmiesznych problemów.

 Torturuje mnie.

 Mam dość.

Dlaczego nie przeniesiesz  się do snów kogoś innego?

Dlaczego nie przeniesiesz się do głowy kogoś innego?

Nie zabrałaś już wystarczająco ode mnie?

Dlaczego nie storturujesz snu kogoś innego?

 Odejdź.

 Szczerze mówiąc, nie mam siły walczyć. Jestem tak cholernie zmęczony, że nawet nie chcę uciekać od tego gówna.

 Ale z drugiej strony to jest już nieznośne.

 Trwa i trwa, i będzie trwać, ale czasem daje odpocząć. Daje dzień czy dwa, aby zaczerpnąć oddechu i popatrzeć na słońce.

 Ostatnio tak długo już trzyma mnie pod wodą, że muszę, po prostu muszę się wyrwać i próbować płynąć, choćby miało to mieć skutek odwrotny do zamierzonego.

 Tonę.

 Tonę.

 Tonę.

 We łzach.

 Dość.

 Chcę spróbować.

 Próbowałem już wiele razy i za każdym się na chwilę udawało, i było dobrze.

 Ale znów spadałem.

 Wiem, że niedługo znów tu wrócę, pewnie za trzy czy cztery dni.

 Wiem, że znów przegram.

 Ale chcę wierzyć, że to nic złego.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Nawrót

 Jest trzecia w nocy.

 Okropnie gorąco.

 Duszę się.

 Ale spełniam swoje pragnienia.

 Męczę uszy kolejną godzinę z rzędu moimi ulubionymi piosenkami.

 Piosenkami z tamtego okresu.

 Ciemność dookoła.

 Ciemność we mnie.

 Kręci mi się w głowie.

 Na chwilę w moich myślach pojawia się jej twarz, ale szybko znika.

 Oddycham płytko.

 Chciałbym móc płakać.

 Obracam w palcach żyletkę.

 Poddaję się.

 Nie mogę zrobić tego tak, jakbym sobie życzył.

 Ale po chwili na moim ciele pojawiają się świeże rany.

 O Boże....

 Nareszcie.

 Przynajmniej tyle.

 A jutro...

 To już jutro, kto by pomyślał.

 Jutro będę pragnął śmierci jeszcze mocniej.