środa, 4 listopada 2020

Szkarłat

 Coś zaczyna się dziać, jeszcze nie wiem co, ale już czuję, że coś się we mnie kotłuje. Kiedy nie pisałem, było przynajmniej stabilnie. Teraz wirowanie. Pewnie za kilka dni będzie nieprzyjemnie.

Zmienia się.

Wiele dni przespanych, minimum po 15 godzin. Wata w mózgu, zupełna niemoc do jakichkolwiek działań. Wręcz nie mogłem mówić, złożenie zdania to było zbyt wiele. Najprostsze decyzje były niemożliwe do podjęcia. Nie jadłem, chyba że ktoś mi przyniósł jedzenie, bo nie potrafiłem sam zdecydować, czy jestem głodny. Nie mogłem zrobić nic. Wata z mózgu. Tylko spać, spać.

Teraz bezsenność, absolutna bezsenność mimo wielu godzin na nogach, idzie trzecia doba. Brak snu mimo zmęczenia, aktywności fizycznej i umysłowej. Wciągnięcie się w wir pracy. Godziny bez snu to godziny przesiedziane za biurkiem, spędzone na jak najbardziej mozolnej robocie, choć niezbyt trudnej, bo wciąż czuję się głupi. Jakby moja zdolność przyswajania informacji była wciąż ciężko zaburzona. Idzie bardzo powoli, skupienie się jest niewyobrażalnym trudem. Ale trzeba mi się czymś zająć.

Picie. Nie tak wiele, nie tak regularnie, ale znów.

Głębokie przekonanie o nadchodzącej śmierci. Nie bardzo bliskiej, nie snucie planów, nawet nie faktyczne myśli samobójcze. Po prostu poczucie, że na pewno za parę lat, za niedługo będę martwy. Ostatnie dwa dni szczególnie dużo o tym myślę. Tęskni mi się za śmiercią. Marzy mi się grobowa nicość, spokój, nieświadomość. Niebyt.

Trochę wspomnień. To już rok odkąd zaczął się cyrk z Alkiem. Wspomnienia mocno mnie zalewają, gdy mijam miejsca, w których działa się ta historia. Przypominają mi się też wakacje, cudowny czas pod znakiem nietrzeźwej nieprzytomności. Te wszystkie obrazy generują we mnie bardzo skomplikowane, trudne do określenia emocje. Chyba mieszankę wszystkich. Zupełnie nie umiem ich opisać.

Przede wszystkim nie czuję szczęścia i teraz nawet nie potrafię już wskazać ostatniego momentu, kiedy czułem coś chociaż podobnego. Wiadomo, istnieją tylko szpilki radości, najcieńsze, niewyobrażalnie słabe promyki pozornego zadowolenia, kiedy dzieje się coś dobrego. Prawdziwego szczęścia nie ma. Nie cieszy mnie nic, już zupełnie nic nie sprawia szczerej radości na dłużej niż jeden grzeczny uśmiech. Ja nawet nie pamiętam jak to jest. Wiem tylko, że kiedyś potrafiłem czuć szczęście, takie wewnętrzne, długie szczęście, silnik energii, radość. Mam zdjęcia z tych miejsc, tych chwil, kiedy pamiętam że byłem prawdziwie szczęśliwy, ale nie pamiętam tego uczucia, ani odrobinę. Teraz na nic nie czekam, a jeśli czekam, to wydarzenie w końcu i tak nie sprawia, że czuję się spełniony w choć najmniejszym stopniu.

Pewnie dlatego pragnę niebytu. Też nic nie czujesz, ale przynajmniej nie masz tego świadomości. 

Chyba nie napisałem nic nowego. O tych rzeczach piszę już od tygodni. 

Jednak nie chcę widzieć ludzi, nie chcę rozmawiać. Miałem taki odruch, żeby teraz zamiast pisać tutaj, to odezwać się do przyjaciół. Ale nie, coś mi w tym nie pasuje. Coś wydaje się w tym złym pomysłem. Może jakaś obawa przed niezrozumieniem, olaniem tematu, nie wiem. Nie do końca. Nawet nie chcę, żebyście Wy to czytali. Coś wydaje się głupie, złe, idiotyczne w fakcie, że ktoś będzie to czytał, ktoś będzie komentował. Nie mam pojęcia skąd to dziwne uczucie. Nie wiem o co mi chodzi.

Wymiotuję bezsensownymi myślami, ale wcisnę enter. Przecież to nie pierwszy raz.


2 komentarze:

  1. Zamuliłeś się tym spaniem. Sen można przedawkować. Tak samo zaburza się wtedy cała fizjologia, nawet łaknienie.
    I skrajność – bezsenność – oj wykończysz się chłopie w ten sposób.

    Tęsknota za śmiercią wydaje mi się dziwna z uwagi na to, że jednak wciąż żyjesz, a przecież ze śmierci się nie wychodzi (tak, wiem, że niby można, ale to nie to samo moim zdaniem). Druga myśl – czy śmierć to niebyt... pytanie w tym momencie brzmi w co wierzysz. Wg mojej biblijnej wiary, na niebyt i wieczny odpoczynek, nie masz co liczyć. To co opisałeś, mnie się bardziej kojarzy ze śpiączką kliniczną.

    Za długo już wpatrujesz się w przeszłość. Ogólnie nie da się chodzić z odwróconą głową jak u sowy, a Ty to robisz. Wydaje mi się, że to Cię blokuje, nie potrafisz spojrzeć przed siebie, zaplanować sobie ani nawet wyobrazić, że w przyszłości jest szczęśliwość. Póki nie oderwiesz się od tego co było, trudno, byś oczekiwał tego co będzie z otwartymi ramionami. To jak próba latania z kotwicą u nogi – w końcu przychodzi czas, że przestajesz próbować i składasz skrzydła.

    Zupełnie nie przejmuj się tym jak inni reagują. Wiadomo, że niektórzy co bardziej narwani będą Cię krytykować, ale Ty sam musisz zrozumieć, że problem nie wynika z Twojego "widzimisię", tylko Ty naprawdę ległeś w kłopotach – nie zmyślonych, tylko jak najbardziej realnych. Nie jestem psychologiem, żadnym terapeutą, ale widzę co się dzieje i nie potrzebuję do tego książkowych definicji. Jednak może jakaś książka przydałaby się, by wiedzieć jak z tym sobie poradzić. Mogę Ci jedynie współczuć, że musisz się z tym borykać sam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak masz ochotę to możesz napisać do mnie na maila: pinialux1991@wp.pl
    Oznacz tylko jakoś mail, żebym wiedział, że to od Ciebie.

    Pozdrawiam!
    Mozaika Rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.