czwartek, 12 listopada 2020

Tchnienie

Za każdym razem gdy byłem blisko śmierci czułem niepohamowaną radość, ekscytację i niecierpliwość. W tle tliły się jedynie myśli o niedokończonych sprawach i o siostrze. Ale zawsze tak strasznie miałem chęć przeć do przodu w takich sytuacjach. Do "światełka na końcu tunelu". Postawić jeszcze parę kroków. Wizja końca była ekscytująca.

A kiedy już niebezpieczeństwo się kończyło albo "odratowywano" mnie na przeróżne sposoby, nadchodził przytłaczający zawód i rozpacz. Niedowierzanie, że mogło być już po wszystkim. Chęć powrotu. Żal, że nie postawiłem kolejnego kroku.


Jestem na autopilocie, we mgle, po omacku.


Moja ostatnia deska ratunku, alkohol, przestał dawać radość. Żaden rodzaj, żadna ilość. Nawet pity do nieprzytomności - to nie to. Sen to nie szczęście, sen to odcięcie, spokój. Ale nie radość.

Dlatego rzucam to. Jedyna chyba dobra rzecz z tego wszystkiego. Skoro nie mam już z picia żadnego pożytku, to wolę ominąć chociaż przykrości dnia następnego.

Boję się, jak będę teraz żyć.

Nie mam już żadnej złudy szczęścia. Nic, dla czego warto być przytomnym.


O, to nie do końca prawda. Teraz sobie uświadomiłem, że coś wywołuje dziką przyjemność.

Żyletki.

2 komentarze:

  1. Z tego co czytam jesteś teraz w sytuacji pomiędzy. Z jednej strony chcesz uciec w niebyt, z drugiej nadal myślisz o siostrze (a może jeszcze o kimś). Mimo wszystko wydaje mi się, że opcja druga jest właściwa. Co do rad jak żyć to chyba nie jestem w stanie nic mądrego poradzić. Sam dopiero co wyszedłem na prostą.

    Co do alkoholu, oby tak dalej. Bo w przyszłości możesz żałować tych momentów z uzywką. Są oczywiście substancje bardziej i szybciej wyniszczające, nie mniej pozbycie się nawet na tylko nieco dłuższy czas nałogu może dać organizmowi możliwość pewnej regeneracji.

    Spróbuj może znaleźć jakieś zajęcie, które pociągnie Cię od myśli o krzywdzeniu siebie. Ze swojego doświadczenia znam tylko wewnętrzne krzywdzenie się, poprzez proszki. Wiem, łatwo mówić. Do tego jeszcze sytuacja na świecie, nie mówiąc o pogodzie. Czasem jednak może pomóc cokolwiek, nawet gapienie się na mapę świata w Internecie, losowanie artykułu na Wikipedii, pogłębienie wiedzy z jakiejś dziedziny itp. Sam próbuje tak robić jak mi się źle zrobi w kwestii psychiki.

    Pozdrawiam!
    Mozaika Rzeczywistości

    OdpowiedzUsuń
  2. To, co piszesz, brzmi dla mnie znajomo. Nawet jeszcze dziś opowiadałam terapeutce, jaką ulgę przynoszą mi myśli, że być może lada moment Pan Bóg mnie zabierze z tego świata, a wszystkie problemy znikną i będę miała spokój. I nie, to nie jest pocieszenie w stylu: "Nie martw się, nie tylko Ty tak masz". Niestety, nie mam dla Ciebie dobrych wieści - to jest objaw choroby i to trzeba LECZYĆ. Możesz się znieczulać wódą, prochami, żyletką, czymkolwiek - to przynosi ulgę na chwilę, przyczyna nadal gdzieś tam tkwi.
    Wiem, że w chuj ciężko jest się z takiego stanu zebrać do czegokolwiek, a już tym bardziej do szukania pomocy. Serio, ROZUMIEM TO. Przeżyłam coś podobnego kiedyś i uwierz mi, że nie zrobiłam w swoim życiu ważniejszego kroku, od tego w stronę leczenia.
    Będę Cię namawiać do tego samego, aż w końcu się uda!!!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.