Nie będzie tutaj żadnego porządku.
Śpię potwornie dużo.
Jestem głodny. Ale jeszcze nie dość głodny. To za mało.
Serce kołacze. Teraz, kiedy to piszę.
Oczywiście, że nie zapisałem się na terapię.
Oczywiście, że dałem sobie spokój na czas, kiedy czułem się nieco lepiej. Ale teraz znowu sięgam dna. I pluję sobie w brodę, bo będę musiał czekać. Nie wiem kiedy finalnie się u niego znajdę, ale w poniedziałek zapisuję się od razu do psychiatry.
Bo myśli samobójcze nie dają mi normalnie żyć. Właściwie żadne myśli nie dają żyć.
Jest mi tak niewygodnie. Nie chcę nic. Spać, siedzieć, stać, chodzić. Chcę zniknąć. Chcę stracić przytomność.
Kolejna oczywistość o mnie: w dupie miałem swoje leki i zachlałem już niejeden raz.
Czasami budzę się i zbiera mi się na wymioty, bo uświadamiam sobie, że mam ciało. Sam ten fakt mnie obrzydza.
Chciałbym nie mieć ciała i żeby wszyscy o mnie zapomnieli. Właściwie to jest istotą problemu. Ja nie mam myśli samobójczych, po prostu wiem, że nie da się pozbyć ciała i przywiązań. Trzeba zniknąć. A żeby to zrobić, trzeba umrzeć.
Jeszcze te pierdolone przesłyszenia. Nie da się zasnąć. Może po kilku próbach, nad ranem. Wcześniej, za każdym razem na granicy snu i świadomości, słyszę krzyk, głos, ryk, szept, uderzenie. Ludzie tak mają, szczególnie zmęczeni. Nic nadzwyczajnego, to nie jest niepokojące. Ale niesamowicie wkurwiające.
Potrafię być na przestrzeni godzin najmilszym człowiekiem świata i największym skurwysynem świata. I nie kontroluję tego. Po prostu w którymś momencie uświadamiam sobie, że jestem strasznym chujem. I mimo wszystko morda mi się nie zamyka.
Nie mogę się skupić.
Jak dobrze jest się napierdolić. Tak dawno się nie schlałem, tak porządniej. Dopiero w czwartek się udało.
I to było chyba podobne do radości.
Chyba, bo nie wiem. Już nie bardzo pamiętam, czym jest radość.
Ale załóżmy, że to było zbliżone do radości. Radość jest dopiero wtedy, kiedy nie możesz wstać. Radość, kiedy nie idziesz o własnych siłach. Nie obchodzi cię, czy cos zgubiłeś, bo nie da rady teraz o tym myśleć. To jest moja radość. Kiedy nie czuję palców, twarzy, nóg. Moją radością jest znieczulenie. Nie ma mowy o pustce, złości, rozpaczy. Jest błogość. Jeśli nie pijesz do nieprzytomności, to już w trakcie czujesz też nutkę wstydu. Ale zawsze możesz się napierdolić do upadłego. Twój mózg nie da rady czuć czegokolwiek, więc wstydu też nie będzie, aż do rana.
Kiedy się obudzisz, będziesz zastanawiać się, czy ten gość, którego widziałeś trzeci raz w życiu i z którym się całowałeś, myśli o tobie jako o dziwce. Będziesz się trochę wstydzić, bo nie będziesz do końca pewny, jak do tego doszło. Nie będziesz pamiętać wszystkich głupot, jakie mówiłeś. Ale nie będzie tak źle, bo te pocałunki były najbliższe uczuciu radości od miesięcy. Ten chłopak przebił się jakoś przez te wszystkie kieliszki.
Nie wiem, co z nim będzie. Raczej nic. Nie znamy się prawie. Byliśmy napaleni i napruci. Ślubu nie planujemy.
Trochę szkoda.
Nie mogę się pociąć, bo jest lato. I chodzę na basen. Ale pewnie niedługo zrobi mi się wszystko jedno.
Chciałbym zostać całkowicie sam i spędzić wieczność w łóżku.
Chciałbym zobaczyć tamtego chłopaka.
Chciałbym iść na basen i się z tego cieszyć.
Boże, jaka ze mnie ohydna dziwka. Żenujące.
Może ja nie umiem żyć. Po prostu. Może nie powinno mnie tu być.
Nie mogę już.
Muszę się dowiedzieć, co trzeba przemilczeć w rozmowie z psychiatrą, żeby nie zostać odwieziony karetką do szpitala. Tego bym nie chciał.
To byłoby piekło.
Czasami moja głowa to piekło. Ale to nic złego, bo wspaniale boli. Szczypie rozpaczą, nienawiścią. Czuć, że boli, więc jesteś człowiekiem, jesteś tutaj, to się dzieje.
A teraz... Moja głowa to gówno. Szambo. To nawet nie są myśli. Nic nie ma sensu. Ja nie wiem kim jestem. Zaraz się porzygam.
Nie wiem. To chyba wszystko.
Musiałem to wypluć.
Szaleję.
Porzucanie cielesności, porzucanie starego człowieka... skąd ja to znam... Ważki temat.
OdpowiedzUsuńNie, to co opisujesz to nie jest radość. To jest wyłącznie udawanie, że jest O.K. Ucieczka od problemu, a nie recepta na niego.
Przyszło mi tak mimowolnie do głowy, czy wierzysz w Boga? Nie pytam o żadne praktyki, tylko czy myślisz, że On jest?
Kiedyś byłem mocno wierzący, ale z upływem lat, coraz bardziej zagłębiając się w świat nauki, zostałem najwyżej agnostykiem. Nie mogę wykluczyć Jego istnienia, bo nie wiadomo, co ruszyło wszechświat do powstania. Ale nie czuję już Jego obecności. Czasami idę do kościoła, bo chciałbym ją poczuć. Tak się łatwiej żyje. Ale nie czuję nic.
UsuńW kościele łatwiej się żyje ludziom, którzy potrzebują tradycji, potrzebują coś zrobić, rozumiesz – religijność. Tylko że Bóg nie potrzebuje religijnych ludzi i przeważnie w kościołach Go nie ma. Przynajmniej nie słyszałam od Katolików by ktokolwiek potwierdził, że zbudował prawdziwą relację z Ojcem, może są jakieś wyjątki, ale nic mi o tym nie wiadomo. W kościele jest na pewno obecna tradycja ludzka.
UsuńWyszłam z kościoła kilka lat temu. Zaczęłam czytać Biblię i zrozumiałam, że nasz powszechny w Polsce kościół, to nie jest chrześcijaństwo, a relacja z żywym Bogiem jest realna i niezwykle dynamiczna. Modlitwa to nie monolog.
Bóg wypełnił mi pustkę dopiero teraz. Bez księży ani innych pośredników. Mam za sobą próbę samobójczą. Dziś ani mi się śni szarpnąć się na życie.
Denominacja też nie jest potrzebna człowiekowi do szczęścia.
Bardzo podoba mi się Twoje podejście i to, że znalazłaś swoją drogę w wierze. I zazdroszczę Ci tej wiary. Moje starania, żeby znaleźć jakąś relację z Bogiem kończą się tym gorzej, im bardziej się staram. Zawsze z tyłu głowy mam to "JEŚLI istniejesz...". Nie chcę już tego robić na siłę. Może jeszcze łaska wiary kiedyś mi wróci. Nie wykluczam tego. Na razie po prostu nie potrafię tego poczuć.
UsuńWiara rodzi się ze słuchania. Mnie wiele nauczyła Biblia, między innymi właśnie słyszenia Boga, który potem sam mnie przekonał do swojego istnienia. Może spróbuj poczytać.
UsuńKoniecznie w poniedziałek zapisz się do specjalisty. Bo tego typu myśli i wszystko co się dzieje wokół Ciebie i z Tobą nie jest zwyczajne.
OdpowiedzUsuńJa czasem sięgam po efedrynę, aby odłączyć się od świata. Wiem, że to głupie, a może nawet być mega szkodliwe. Jednak czasem myśli o oddaleniu się od problemów zwyciężają. Mam okresy, że w ogóle mnie nie ciągnie. A są i chwile dłuższych faz łykania tabletek.
Nie wiem dokładnie jak to wszystko funkcjonuje, jednak wydaje mi się, że powinieneś ze specjalistą rozmawiać jak najbardziej szczerze. Owszem są sprawy co do których wstyd mówić, ciężko mówić, albo mogą spowodować jakieś nieprzewidziane skutki. Jednak mimo to spróbuj jak najwięcej powiedzieć.
Trzymaj się!
Pozdrawiam!
https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com
Masz rację, będę szczery. Dziękuję za wsparcie. Również pozdrawiam.
UsuńPowodzenia w trakcie pierwszego spotkania. Bo ono często najważniejsze jest, też w przypadku lekarzy.
UsuńPozdrawiam!
Eh, a ja myślałam, że Twoja nieobecność na blogu oznacza lepszy czas u Ciebie...
OdpowiedzUsuńWiem, jak to wygląda z perspektywy cierpiącego człowieka - oszukujemy się do samego końca, że wszystko ok, że damy sobie radę, że inni mają gorsze problemy, a nasze życie najgorsze przecież nie jest itd., aż upadamy tak nisko, że trzeba nas zbierać z podłogi.
Nie jesteś żadną dziwką!!! Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie miał pocałunków (lub innych tego typu akcji) z przypadkowymi lub prawie przypadkowymi osobami. To się zdarza, takie jest życie. Zwłaszcza tak mocno cierpiący człowiek jest narażony na szukanie szczęścia, w takich sytuacjach, więc, proszę, nie miej poczucia winy z tego powodu (choć wiem, że to trudne). Jedyne, co powinieneś wynieść z tej sytuacji, to motywację do podjęcia leczenia.
A za chęć ukrywanie czegokolwiek przed psychiatrą masz ode mnie mega kopa. Nie wolno niczego zatajać! Po pierwsze, w obecnych czasach (pandemii) wbrew pozorom nie jest tak łatwo trafić na pobyt do szpitala (wiem, co mówię, info "od kuchni"), więc nie myśl, że jak wspomnisz o myślach samobójczych, to od razu przyjadą po Ciebie z kaftanem. Po drugie, nawet jeżeli psychiatra uzna, że stanowisz zagrożenie dla siebie i lepiej Cię poobserwować na oddziale, to będzie to tylko z korzyścią dla Ciebie, bo czym prędzej zostanie wdrożone leczenie, tym szybciej z tego wyjdziesz. I wreszcie po trzecie, jeżeli nie będziesz mówił wszystkiego 100% szczerze, to lekarz może czegoś nie wyłapać, może nie do końca trafnie dobrać lek i dawkę, a to ma mega znaczenie. Diagnoza jest matką terapii i trzeba dać lekarzowi szansę zrobić to dobrze.
Z psychiatrą na pewno pójdzie szybciej niż z psychoterapią, bo założę się, że na psychoterapię na NFZ trzeba będzie odczekać swoje w długiej kolejce :( ale psychiatra to naprawdę podstawa...
No i poszło. Dziękuję za kopa, zadzwoniłem. Jutro ustalam termin i najprawdopodobniej zobaczę się ze specjalistą jeszcze w tym tygodniu.
UsuńJeszcze nie wiem co o tym myślę. Mam obawy, ale właściwie jak na razie głównie jestem z siebie... dumny, że w ogóle zadzwoniłem.
I będę szczery. Absolutnie.
To jest super wiadomość! Mam nadzieję, że trafisz na dobrego lekarza i trzymam za to mocno kciuki :)
UsuńA co do Twojego komentarza u mnie, to absolutnie masz rację. Ani leki, ani alkohol, nie stanowią rozwiązania problemu. Czasami jednak bez znieczulenia dzień jest nie do zniesienia, a powód do niepokoju stanowi ten moment, w którym częściej musimy się znieczulić, niż jesteśmy w stanie żyć na trzeźwo.
Pamiętam, jak w zeszłym roku, miesiąc przed ślubem, miałam maraton ćpania Zomirenu. Te leki mają silniejszy potencjał uzależniający niż alkohol, więc tutaj znaczenia maratonu nabiera ćpanie już nawet kilka dni z rzędu. Potem było mi ciężko dojść do siebie, ale z drugiej strony jak sobie pomyślę o tamtym czasie, to próby przetrwania bez znieczulenia mogłyby się skończyć jeszcze gorzej.
Niestety, w obliczu ogromnego cierpienia ludzie robią różne, szkodliwe rzeczy. Dlatego trzeba wiedzieć, w którym momencie zgłosić się do lekarza, żeby nie dopuszczać do skrajnych sytuacji. Ja też ostatnio myślę, że chyba wrócę do leczenia. To nie jest takie straszne, jak się wydaje, a komfort życia lepszy.
Głęboko wierzę, że i u Ciebie wszystko się wkrótce poprawi.
Sądzę, że powrót do leczenia to jak najbardziej dobry pomysł. Na pewno Ci nie zaszkodzi, a może zahamować dalsze pogrążanie się w rozpaczy. Widać po Twoich postach, że jest znowu coraz ciężej. Możesz spróbować to zatrzymać. I też wierzę, że to się uda.
Usuń