niedziela, 5 lipca 2020

Topornie

Samotność przytłacza, choć jest w pełni zasłużona.

Praktycznie z nikim nie rozmawiam. Jest mi źle. Nie potrafię tego dusić, a nie mam teraz komu tego opowiedzieć. Ale czego właściwie? Co duszę? 

Pustkę. Paradoksalnie duszę nic. Jestem nikim.

Męczą mnie koszmary, a zanim zasnę, muszę wytrzymać dawkę halucynacji. Szepty, wycia, krzyki, śmiechy. Zwykłe przysenne złudzenia, nic specjalnego, ale uciążliwe. To nic w porównaniu do tego, co jest jeszcze wcześniej. Moment pójścia do łóżka to męczarnia. Za dużo myśli. Za dużo.

Wciąż jestem przywiązany do Alka. Znów pisałem do niego w środku nocy, on znów nie zareagował. Nigdy nie reagował. Nawet gdy mówił, że mnie kocha, nie szły za tym czyny. Nawet gdy byłem na skraju autodestrukcji, nigdy nie okazał prawdziwego przejęcia. Nie robił nawet procenta rzeczy, które ja robiłem dla niego. 

Dlaczego wciąż to jemu chcę się zwierzać? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Mam dość. Muszę przestać. 

Jestem niczyj i jestem nikim. Nie należę nawet do siebie. Sam sobie wydaję się nierealny. 

Nic nie przynosi radości. Zawiesiłem tworzenie poezji. Obserwacje nieba nie ekscytują nawet w połowie tak jak kiedyś. Nie mam siły na sport. Książek czytać już nie umiem. Nie wiem, gdzie się podziało moje dawne ja. Czuję się coraz głupszy. Jestem cieniem.

Chciałbym się napić. Zapomnieć o tym wszystkim, co napisałem. Wyjść z ciała, odciąć się od tego czegoś, co nie jest już mną. 

To nie człowiek. To jest "to". Nie ma już do kogo mówić, nie interesuje się niczym, jest zezwierzęcone, znienawidzone. Wszyscy ode mnie też chcą się odciąć. Odchodzą. Ja od siebie nie mogę. Dlatego piję.

Ale nie mam już czego ani za co. Do tego doprowadziłem. 

Moje ciało znów wydaje mi się ohydne. Twarz najładniej wyglądałaby w siniakach.

Na to zasługuję. Najlepiej byłoby, gdyby ktoś mi wpierdolił. Chcę się zniszczyć. Chcę zgnić. Chcę czuć ból, ogromny ból.

Nie ten, który mnie teraz rozdziera, nie ten wynikający z wielkiego wstydu. Wstydzę się siebie, brzydzę sobą. Mam dość. Wolę rany na ciele. Chcę czuć ból. Nie zapadanie się w siebie, zwijanie ze wstydu i pustki.

Nie widzę odwrotu. Nie widzę ratunku. Chciałbym rozpierdolić się do końca. Poleżeć na torach. Skończyć to.

Nie wiem, jak wytrzymać. Jak mam wytrzymać do rana? Jak wytrzymać następny dzień?

Potrzebuję kogoś do rozmowy, ale tak strasznie się wstydzę rozmawiać z przyjaciółmi, kiedy zawodzę ich od tygodni. Od tygodni widzą mnie tylko pijanego, pierdolącego głupoty, żenującego. Oni nie chcą ze mną gadać. Dla nich jestem idiotą, alkoholikiem, skończonym człowiekiem, kimś, kogo już nie poznają.

Dokładnie tym, kim jestem dla siebie. 

Nienawidzę siebie. A nie wiem, kim jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.