sobota, 1 lipca 2017

Czerwień

 Ostatnio męczą mnie koszmary.

 Śni mi się, że coś mnie goni. Uciekam, biegnąc w deszczu, prosto w ciemność. Wrzeszczę z przerażenia, być może nie tylko w śnie.

 Śni mi się też, że coś chce mnie zabić. Stoję sparaliżowany. To coś się na mnie rzuca. Wtedy zawsze się budzę.

 Śnią mi się również przerażające twarze, rozciągnięte, krzyczące usta, czarne oczy. Próbuję odwrócić wzrok, ale nie da się, muszę na nie patrzeć.

 Śpię od 12 do 16 godzin, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało.

 Od kiedy gadam o śnie? Nie ważne.

 Poza tym chyba wszystko w porządku, bo już miesiąc mnie nie było.

 Niby fajnie, ale tak naprawdę obojętnie.

 Wakacje, szkoła, dom, podwórko,  miasto, wieś, mleko, woda, kanapka, głodówka - wszystko jedno.

 "Nie wiem" to ostatnio najczęściej wypowiadana przeze mnie fraza.

 No dobrze, nie było mnie, ale już jestem.

 Chcę coś napisać.

 Znowu nie wiem co.

 Właśnie włączyła mi się w losowym odtwarzaniu "Coma Black". Po raz pierwszy od dobrych paru miesięcy nie przełączam.

 Dawno już nie pozwalałem sobie na wspominanie dnia, kiedy znalazłem ten utwór.

 Było to nie mam pojęcia kiedy.

 Ja pierdole kurwa mać.

 Co to jest? Co zżera mi resztki pamięci? Co za zło każe mi spać tyle godzin i daje mi takie sny? Co za cholerstwo ściąga mnie do totalnego załamania, żeby 2 dni później popchnąć do euforii bez żadnego powodu?

 Co za chore gówno każe robić mi takie rzeczy?

 Wiecie czego jeszcze nie pamiętam?

 Na przykład tego, kiedy zrobiłem najgorszą rzecz w życiu.

 Chciałbym znać datę. Konkretny dzień, w którym straciłem siebie.

 Wiem, że na początku ratowałem swojego "kolegę". Potrafiłem postawić pół szkoły w gotowości, zorganizować dodatkowe badania u higienistki i spotkanie z psychologiem.

 Niczego się nie domyślił. Po prostu wiedział, że się martwię. To tyle.

 Nie wiedział, że do sprawdzenia prawidłowej postawy trzeba ściągnąć koszulkę.

 Cóż, dobrze, że takiego badania nie było rok później.

 Dla kolegi nie spałem, dla kolegi wyzbyłem się przyjaciół, dla kolegi przestałem czerpać radość z przerw w szkole, gadając wciąż o cholernie przygnębiających sprawach. Dzięki koledze stwierdziłem, że nauka wcale nie jest taka ważna.

 A gówno prawda.

 Chyba dzięki koledze zacząłem psuć sobie płuca, ale to na szczęście udało się opanować.

 Byłem debilem.

 Skończyło się na tym, że kiedyś wylądował w szpitalu po bójce. Doskonale o tym widziałem, ale on wciąż utrzymywał, że to wyrostek.

 Jedynym plusem jest to, że wtedy bliżej poznałem Mateusza. To on mi uświadomił, że nie warto jest troszczyć się o kogoś, kto nie chce, żeby mu się polepszyło.

 Kolega kazał się odpierdolić, tak też zrobiłem. Po miesiącach przypodobywania się, pomagania, zamartwiania.

 Po tym, jak pokazał mi, w jaki sposób można poczuć się lepiej.

 Po tym, jak już w to wpadłem.

 Kurwa, byłem takim debilem.

 Nie twierdzę, że to wszystko przez niego. Wcześniej byli rodzice, szkoła, piękne dzieciństwo, mój dom. Kolega był ostatnim krokiem do destrukcji.

 Wkrótce rok szkolny się skończył, kolega nie zdał, koniec sprawy.

 Nie wiem, kiedy kolega zaczął polepszać sobie nastrój, ale ja jakoś wiosną, nie wiem którego roku.

 Było wietrznie, ale słońce przedzierało się przez chmury.

 Rzuciłem butelką w ścianę budynku przemysłowego. Po chwili podszedłem do tego, co z tej butelki zostało.

 Schyliłem się i wybrałem jeden z większych kawałków szkła.

 Podwinąłem rękaw kurtki i zrobiłem sobie trzy kreski na nadgarstku.

 Po paru sekundach na skórę leniwie wypłynęły kropelki krwi, a ja po prostu wyszeptałem: "wow".

 I tak się, kurwa, zaczęło.

 Po kilku tygodniach chciałem mieć coraz więcej ran.

 Krew uspokajała.

 Blizny były piękne.

 I nikt nie widział.

 Tylko on.

 Koleżeński sekret.

 "Zrobiłeś to dzisiaj? Proszę, nie rób tego."

 "Za późno. I wiem, że ty też. To pomaga."

 "Masz rację."

 Zacząłem brać rano leki nasenne, mając gdzieś fakt, że w szkole będę mieć przejebane.

 Było wtedy tak cudownie wszystko jedno.

 Nie ogarniałem lekcji, nic nie umiałem, ale nic nie czułem.

 Ludzie powoli zaczęli widzieć zmiany.

 Niektórzy zauważyli rany, mimo, że chodziłem w bluzach.

 Rękawy się obsuwały.

 Pamiętam też dzień, kiedy kupiłem sobie zestaw pięciu temperówek z dwoma ostrzami. Siedziałem potem o 23 w zimnym jak cholera pokoju i rozkręcałem je nożem.

 Jeszcze tego samego wieczoru wszystkie te żyletki poszły w ruch.

 Od nadgarstka aż po łokieć.

 Musiałem sfałszować sobie zwolnienie z wf-u do końca tygodnia, bo moje ręce wyglądały jak pobojowisko.

 Było tak, kiedy strasznie się "przyjaźniliśmy", było tak też jeszcze długo po tym, jak przestaliśmy.

 Chyba bardzo dużo się działo. Nie dam rady tego wszystkiego opowiedzieć tak dobrze, jakbym chciał, bo prawdopodobnie zdradziłbym tożsamość połowy moich znajomych i swoją własną.

 Nigdy specjalnie nie lubiłem swojej osoby, ale po znajomości z kolegą zacząłem siebie nienawidzić.

 Myśli samobójcze stały się rutyną.

 Każdy wieczór był torturą.

 Poznałem dziewczynę, już o niej opowiadałem.

 Znajomi, przyjaciele.

 Miliony kolorowych serc.

 Obiecała, że mogę na nią liczyć. Obiecała, że mnie wysłucha, że mogę jej wszystko mówić.

 Byłem idiotą.

 Atencyjną kurwą.

 Może i chciałem odrobiny miłości.

 Było mi przykro.

 Pokazałem jej, co się dzieje na co dzień. Opowiedziałem. Miałem nadzieję, że zrozumie.

 Ufałem.

 Okazało się, że dziewczyna potrafi wysłuchać, ale do czasu.

 Może i dobrze, że mnie opierdoliła. Przynajmniej teraz nie użalam się nad sobą aż tak bardzo. Nie jestem aż tak egoistycznym dupkiem.

 Wiem, że wciąż jestem, ale było gorzej.

 Zacząłem mieć wybitnie dość wszystkiego.

 Doszły do mnie dodatkowo same dobre wiadomości, takie typu "chyba będziemy się rozwodzić z tatą".

 Rano takie wieści budzą lepiej niż cokolwiek, nieprawdaż?

 I trzeba przejść przez pasy, trzeba trzymać za rękę siostrę, która jeszcze niewiele rozumie, trzeba rozmawiać z nią jak zwykle, trzeba powstrzymać łzy, trzeba iść do szkoły.

 A wieczorem trzeba odreagować.

 Nie wiem, czy więcej było ran, czy łez.

 Kilkanaście dni później nie wytrzymałem.

 Mama z tym rozwodem była po raz pierwszy szczera. Postanowiłem też być fair.

 "Chyba ci coś kiedyś powiem."

 "Kiedyś? A możesz teraz?"

 Podwinąłem rękawy.

 Mamo.

 Tak, oszalałem. Wiem, że jestem głupi. Wiem, że jeśli mi tu tak źle, to mogę się powiesić. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie powiem ci.

 Potem, kiedy się uspokoiła, to chociaż raz, nie licząc Wigilii, powiedziała mi, że mnie kocha.

 Potem przestałem.

 Wiem, że mnie obserwowała.

 Na miesiąc.

 Nie tylko ręce da się kaleczyć.

 Ciąłem się po ramionach tak, że nawet krótki rękaw je zasłaniał, ciąłem obojczyki, uda.

 Ale wtedy przyjaźniłem się już z Mateuszem, dlatego nie dałem rady długo się ukrywać. On ma dobry wzrok.

 Obecnie więc już tego nie robię.

 Oficjalnie przynajmniej.

 Po prostu się boję. Wiem, że teraz zauważą. Jeśli nie mama, to zobaczy Mateusz, a on jest zdolny, żeby do niej zadzwonić.

 Nieoficjalnie wciąż czasem zrobię kilka kresek, ledwo widocznych, bo zwolnień z wf-u już nie biorę.

 Patrzą.

 Nie mogę.

 Co nie oznacza, że nie chcę.

 Ostatecznie rozwodu nie było.

 Nie było też normalnie, jak w zdrowej rodzinie. Trochę już to znacie.

 Nie mogłem ranić ciała, ale nikt nie mógł czytać moich myśli.

 Wyzywałem się od najgorszych szmat.

 Potem było w porządku.

 Miałem ochotę umrzeć.

 Potem było w porządku.

 Wyzywałem się od ohydnych kurw i świń.

 Potem było w porządku.

 Nazywałem się psem niewartym życia.

 Potem było w porządku.

 I to też chyba już znacie.

 Jebana huśtawka.

 Chce mi się rzygać na samą myśl, że żyję.

 Ja.

 Nie powinienem nazywać się człowiekiem.

 Napisanie tego posta kosztowało mnie cholernie dużo.

 Chyba jeszcze nigdy nie pisałem tak długo i nigdy mnie to aż tak nie bolało.

 I dobrze.

 Niech boli.

 Nikogo nie darzę tak silną nienawiścią.

 Zabłądziłem wewnątrz siebie.

4 komentarze:

  1. Jestem w stanie odczuć niewielki zarys twego bólu, poprzez czytanie tego, co z siebie wylałeś, co napisałeś.
    Okalecznie siebie... Nie raz zadawałam sobie ból. Biłam się z całej siły po twarzy, albo szybkimi ruchami wbijałam w rękę igłę. Było wiele momentów, w których miałam ochotę wziąć choćby nóż, czy cokolwiek i po prostu pociąć własne ciało. Nigdy tego nie zrobiłam.

    Nie znam Cię. Słynę z tego, iż nieznajomych mam głęboko w dupie, ale mam wielką nadzieję, że u Ciebe będzie lepiej, że poczujesz się pewnego dnia spełniony. Lecz ty chyba nie jesteś nieznajomy, bo dane mi poznać twoje wnętrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest niezłe! Nie musimy znać swoich nazwisk, nie musimy wiedzieć swoich twarzy, ale teoretycznie się znamy, bo wiemy, co mniej więcej jest w naszych umysłach.
      Dziękuję.
      Ja do obcych żywię niekiedy większą sympatię niż do znajomych, dlatego też mam nadzieję, że u Ciebie również będzie dobrze.
      Nie, lepiej.
      Dobro to takie nierealne na tym świecie określenie.
      Niech będzie lepiej.

      Usuń
  2. Świetnie napisani. Dalej komentować nie będę bo mnie zatkało.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.