piątek, 23 września 2022

Kości

Biorę leki od półtora tygodnia. Nie dzieje się nic. Nie ma żadnych zmian ani żadnych działań niepożądanych. To raczej normalne. Czekam dalej.

Wciąż nie do końca dociera do mnie w jakim jestem punkcie. Że ja w ogóle byłem u lekarza. Że biorę te leki. Że na ulotce napisane jest "stosowany w leczeniu depresji przebiegającej z lękiem". 

Bo przecież nie jest źle, jakoś funkcjonuję, a od dłuższego czasu nawet bez dramatu. I żyłem tak przez lata. I się jakoś dało. Więc co robiłem u psychiatry? Czy zmyślałem na fotelu? Koloryzowałem? Tak czasem myślę.

A z drugiej strony myślę, jak to cudownie, że dostałem leki, bo to oznacza, że przez te wszystkie lata NIE zmyślałem i nie koloryzowałem, że to nie było normalne, ta rozpacz i strach, te potworne myśli - że to była i jest choroba.

To popierdolone, że te dwa nurty myśli działają obok siebie w mojej głowie. Sam tego nie rozumiem. Nawet nie umiem tego dobrze zapisać. 

W międzyczasie zebrało się sporo luźnych zapisków. Z tego co widzę sięgają jeszcze aż do początków sierpnia. Wrzucam je, standardowo, żeby pamiętać. Jednym z najstraszniejszych aspektów całego tego gówna jest pamięć złotej rybki.

*

Tak jak myślałem, urodziny były chyba najbardziej samotnymi jakie pamiętam. 

Malowałem sufit w kuchni.

Życzenia złożyło mi troje spośród przyjaciół, których jeszcze w ubiegłe wakacje było tak wielu.

Pamiętam daty urodzin każdego z nich. Nie było miesiąca, żebym nie kupował flaszki w prezentowej torbie. Nie było miesiąca, kiedy nie śpiewaliśmy "sto lat". 

Ja to inicjowałem.

To głupie i infantylne, że mi przykro. 

Gorzki śmiech.

*

Po urodzinach niewiele pamiętam. Wyczekiwałem wyjazdu. W końcu niecierpliwie na coś czekałem. 

Niepotrzebnie. Radość czułem może przez jeden dzień, ale i tak była jakby wytłumiona. 

Siedziałem na plaży, mojej ukochanej, dokładnie w tym samym miejscu co przed laty. Nie czułem absolutnie nic. Właśnie wtedy mnie uderzyła skala tej pustki. Miało być tak pięknie. Miałem w końcu się czymś cieszyć.

Nie. Było przerażająco pusto.

Zawiesiłem oczy na horyzoncie i nawet nie potrafiłem się zasmucić.

Wiele zdjęć z wakacji zrobiłem w monochromie. Chyba podświadomie.

*

Kłamię w żywe oczy gdy mówię, że można na mnie liczyć. Nie można. Wcale nie chcę być na wyciągnięcie ręki.

I wcale nie wierzę, że można liczyć na nich.

Kto jest gorszy? Ja czy oni? Na kim można mniej polegać?

*

Jestem dumny z siebie, bo umyłem zęby. Tak serio, bardzo dumny. 

Mój smutek jest mi ogromną kulą u nogi.

*

Bardzo źle się dzieje wśród nas. Z tym się pokłóciłem, z tym się nie odzywam, ta mnie ignoruje.

Był jednak taki dzień, kiedy poza ostatnimi trzema osobami, dla których jeszcze coś znaczę, na piwo do mnie miał wpaść też dawno niewidziany Grzesiek.

Końcowo jednak się nie pojawił.

A ja nie wybaczę sobie, że się trochę cieszyłem. Że szukałem go wzrokiem w szybach auta przyjaciółki. Że próbowałem ułożyć włosy zanim przyjechali, do cholery.

I nie wybaczę sobie, jak bardzo przykro mi się zrobiło, że nie przyjechał.

*

Bardzo, bardzo się izoluję. Nie mam ochoty rozmawiać. Nie mam nic do powiedzenia i nie ciekawi mnie, co u nich.

Złapałem się na tym, że niezmiernie często nie kończę zdania. Rezygnuję z powiedzenia tego, co mam na myśli. Bo kogo to obchodzi? Nawet mnie nie.

*

W nocy czekałem pod drzwiami łazienki, aż wyjdzie mama.

Wydawało mi się, że tam płacze.

Pomyślałem, że płacze, bo mnie urodziła.

*

Czasami dni wydają się być filmami, w których ma wydarzyć się coś złego.

*

Ogromna drama rozpieprzyła doszczętnie naszą paczkę. To koniec.

Znowu zostaliśmy tylko Mateusz i ja. 

Na jak długo?

Nie chcę być niemiły, kiedy mówi, że przynajmniej mamy siebie. Ja nie mówię takich zdań. Brzmią jak deklaracje. 

Przestaję wierzyć w przyjaźń.

Cholernie przykre.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.