piątek, 21 maja 2021

Mount Everest

Minął równy miesiąc od ostatniego wpisu. Cóż za wyczucie czasu.

Powoli ogarniam zaległe maile. O dziwo mam na to siłę, chociaż dziś jestem w bardzo słabym miejscu.

Po kolei.

Od ostatniego wpisu nie zalogowałem się już ani razu na lekcje. Wstawałem rano, uczyłem się sam. Udało się ze wszystkim wyrobić. A dni były różne. Zdarzały się całkiem dobre, produktywne, ale w większości nie opuszczałem łóżka. Zasypiałem na repetytorium z geografii. Czasem nie robiłem zupełnie nic.

W każdym razie jakoś się udało. W dniach matur starałem się ze wszystkich sił utrzymać znośny nastrój, nawet mi to wyszło. Po prostu wypiłem przez te dwa tygodnie większe ilości kawy niż kiedykolwiek wcześniej. No i poszło całkiem nieźle. Wiem, że wszystko zdałem, dokładne procenty trudno przewidzieć. Na pewno nie będą całkowicie satysfakcjonujące. Trudno. Nie dałbym rady zrobić już nic więcej.

Do 13 maja, dnia ostatniej matury, było więc... Tak sobie. Klasycznie wręcz. Głównie mało energii, średnie dni, czasem nieco lepsze, chwile normalności. Nic, co normalnie mogłoby spowodować "zniknięcie". Nie było mnie więc głównie dlatego, że faktycznie nie chciałem myśleć o niczym innym niż o maturze. W mojej głowie była tylko nauka. I spanie.

A kiedy już było po wszystkim i oddałem ostatni arkusz, cóż, przestaliśmy mieć skrupuły. 

Nie wiem. Jakoś wszystko mi puściło. Już nie było nic do nauki, do martwienia się. Mogłem odpuścić. Przestało mi zależeć, żeby utrzymać się przy prawidłowym funkcjonowaniu. Bo po prostu nie było już nic do zrobienia, skończyły się oczekiwania, wymagania, zamartwiania.

Mogłem znowu rzucić się na dno, gdzie moje miejsce.

Wtedy zaczęliśmy pić. W końcu było tyle okazji. Ukończenie szkoły, napisanie egzaminów, urodziny koleżanki, kolegi.

I od tego momentu błyskawicznie zacząłem lecieć w dół, w dół, w dół...


Wpadłem w chorą spiralę alkoholu, seksu, narkotyków, imprez od rana do nocy, pełnych ciężkiego dymu z papierosów bez filtra.

Nie chciałem przestać.

Budziłem się w południe albo w środku nocy. Czasem obok obcych ludzi. Czasem w swoich rzygach. Najczęściej jednak nagi i obok Grześka.

Rodzice nie mieli pojęcia, oficjalnie byłem w domku nad jeziorem, tak jak często się robi po egzaminach. W rzeczywistości wciąż byliśmy w mieście, codziennie spaliśmy u kogoś innego, czasem w autach albo garażach.

Od jakiegoś czasu jestem w domu. Było znośnie, ale dziś już nie wyszedłem z łóżka. Wróciło wszystko co najgorsze. Nawet nie chodzi o to, co się działo na udawanym wyjeździe. Nie myślę o tym.

To znowu ogół. Ogół strachu, smutku, samotności, bólu.

W głowie mam teraz wspomnienia z najgorszego czasu w życiu. Myślę o zaszyciu się w ciemnym pokoju, myślę o wręcz fizycznym bólu, który czułem. I to wszystko sie teraz powtarza.

Mogę spać cały dzień. Mogę nie jeść cały dzień. Bo jestem beznadziejny, niechciany, głupi, obrzydliwy, niepotrzebny. Niepotrzebny. Bardzo niepotrzebny.

Myśli samobójcze? Trochę. 

Myśli o żyletkach? Już nie myśli, pociąłem się po nogach. Za późno na ręce, zaraz lato. Na nadgarstku cały dzień noszę gumkę recepturkę, stara sztuczka autoagresywnych. Już dwie pękły od strzelania.

Co teraz będzie? Teraz nic. Idę spać.

Czy pójdę do psychiatry? Nie chcę znowu zapeszyć, ale tak, jak tylko zacznę pracę i ustalą się godziny w grafiku. Tak, mimo wszystko udało mi się znaleźć pracę. Potrafię dużo ukryć.

Czy długo będę się tak czuł? Za cholerę tego nie przewidzę. Mogę jutro się obudzić i wszystko będzie w porządku, a ten post będzie wydawał się śmieszny. Naprawdę.

Chyba tyle.

Witam ponownie.

1 komentarz:

  1. Może nowy grafik zajmie Cię i znów poczujesz, że jest potrzeba skupienia się na ŻYCIU.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.