sobota, 2 stycznia 2021

Płomienie

To był potwornie dziwny rok.

Pierwsze jego miesiące spędziłem za mocno zakochany w nieodpowiedniej osobie. Najadłem się tyle strachu, stresu, zmartwień i rozterek, że posiwiałem. 

Rollercoaster. 

Z jednej strony dni niepewności, bezbrzeżnego smutku, bezradności, jeżdżenie wielokrotnie po szpitalach w całym województwie. Z drugiej strony wspaniałe dni, randki, wspólne noce, ciepło, wspólne zrozumienie. Tak, to była jedna z nielicznych osób, które miały szansę naprawdę mnie zrozumieć przynajmniej w niektórych kwestiach.

W międzyczasie wybuchła pandemia. Wiosenna kwarantanna przyniosła gwałtowne odcięcie się od świata z powodu bardzo mocnego reżimu oraz ogólne zupełne zmienienie się zachowań, priorytetów, rutyn. A to zamknięcie odkryło przede mną bardzo ciemne zakątki mojego umysłu, których nigdy wcześniej nie zwiedziłem.

Chodziłem na spacery do lasu i w pola, ale wkrótce przestałem, przynajmniej samotnie. To generowało za dużo okazji do myślenia. A ja w moim myśleniu wchodzę bardzo głęboko do mętnej wody.

W kwietniu byłem najbliżej śmierci od lat. Był dzień, w którym byłem pewny, że jutro nie nadejdzie.

Szybko zacząłem więc woleć zostawać w domu i oglądać jakieś pierdoły, byle tylko nie myśleć o sobie. Zająć się czymś. Tak jest do tej pory, może nie zawsze, ale głównie.

Późną wiosną zakochałem się na nowo w butelce. Właściwie popijałem sobie od początku roku, ale bliżej lata alkohol uderzył mi do głowy mocniej niż kiedykolwiek.

Moja ponad półroczna, przedziwna relacja z Alkiem zakończyła się wraz z początkiem lata, wakacji. To przestało mieć sens. Nie pomagaliśmy sobie. Nie żałuję jednak tego absolutnie. Bardzo się cieszę, że to wszystko miało miejsce. Potrzebne było mi to doświadczenie. Potrzebne były mi zarówno te dobre chwile, w których uczyłem się kochać i opiekować kimś, jak i te bardzo złe. Nauczyłem się też, czego się wystrzegać i jakich osób unikać.

Z wakacjami zaczęła się za to moja powierzchowna, lecz zarazem intensywna relacja z Grześkiem. Nie szukałem na siłę pocieszenia po Alku, po prostu tak się złożyło. Bardzo wcześnie zrozumieliśmy, że nie będzie z tego nic poważnego. Nazywali nas "party boyfriends". I faktycznie tak było. Widywaliśmy się często, bo w wakacje chodziliśmy na domówkę za domówką. Upijaliśmy się, tańczyliśmy, całowaliśmy i budziliśmy się razem. To nie było nic szczególnego. Napędzał nas alkohol.

No właśnie, alkohol. 

Od maja do września tak wyglądało moje życie. Wlewaliśmy w siebie potworne ilości wódki czy wina, tańczyliśmy w letnim deszczu, leżeliśmy zamroczeni pod gwieździstym niebem. Jeśli akurat wypadał dzień, w którym się nie widzieliśmy, to piłem sam. To przypominało radość. Odkryłem potęgę alkoholu. Całkowicie mu się poddałem. Stałem się zwierzęciem. Nie chciałem czuć nic oprócz cudownego znieczulenia, który on daje. 

Mimo wszystko nie byłem szczęśliwy. Często bywało ze mną źle. Właściwie od Walentynek już nigdy potem nie byłem szczęśliwy. W jakiś dzień wakacji znowu byłem bliski śmierci. Zaryczany pytałem Boga, wszechświat, cokolwiek, dlaczego jeszcze żyję. 

W sierpniu powiedziałem swojej mamie, że nie jestem heteroseksualny. Odebrała to po prostu z tolerancją, nic więcej, ale na szczęście też nie mniej. Dwa dni wcześniej skończyłem 18 lat. 

We wrześniu zacząłem klasę maturalną. To dość duże wyzwanie dla tak zmęczonego człowieka. A będzie tylko gorzej.

Dlatego też we wrześniu podjąłem próby rozpoczęcia terapii zakończone klęską. Typowo dla mnie zniechęciłem się, a gdy przełamałem się na nowo, covid odciął mi możliwość ponownej próby.

Szkoła nie powstrzymywała mnie od picia, jednynie nieco zmniejszyła częstotliwość. W bardzo złe dni potrafiłem jednak pić rano, przed lekcjami. Alkohol zrobił ze mnie potwora.

W tym roku rzadko się ciąłem, ale jeśli już, to porządnie. W nowy rok wkroczyłem z wciąż bardzo wyraźnymi bliznami.

W październiku znowu zdalne. To ułatwia picie w dni robocze. To znowu zmienia tryb życia na przerażająco bierny. I mierny.

Końcówka roku względnie produktywna, odrobinę lepsza. Z tyłu głowy wciąż świadomość możliwych bliskich zmian na gorsze. W tle cały czas alkohol.

Ostatni dzień roku spędziłem ze wszystkimi moimi przyjaciółmi. Całowałem się z Grześkiem. Piliśmy wszyscy wódkę na pustej ulicy i oglądaliśmy fajerwerki.

Czy byłem szczęśliwy? Nie. Może jedynie Grzesiek dał mi minimalną iskrę radości. Ale ogólnie brak wyższych pozytywnych emocji. Byłem wręcz zawiedziony tym, że nie potrafiłem się upić tak porządnie jak zazwyczaj.

2020 to dziwne zmiany trybu życia, ciężkie okresy, toksyczna miłość, alkohol, brak szczęścia. Przede wszystkim brak szczęścia.

Zaczyna się chyba piąty rok prowadzenia bloga.

Będą zmiany. Idę na studia.

Nie mam postanowień noworocznych. Mam tylko dwa życzenia. Chcę jechać nad morze. I chcę w końcu przeżyć dzień, po którym uznam, że naprawdę byłem w pełni szczęśliwy. Dzień, po którym nie będę zawiedziony. Po którym nie będę sobie mówić: "do cholery, przecież było całkiem dobrze, dlaczego ja nie czuję radości?".

To tylko cyferki, ale proszę, niech będzie w 2021 chociaż trochę lepiej na świecie. I u Was. I u mnie.

2 komentarze:

  1. Niech Twoje pragnienie się ziści. Zdrówka życzę i spokojnego serca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że ten rok dla wszystkich będzie spokojniejszy. Innej opcji nie widzę.

    Pozdrawiam!
    Mozaika Rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.