Nie mam nic szczególnego do powiedzenia.
Już wiem, że raczej nie pojadę nad morze.
Ten tydzień to strzępki najróżniejszych myśli. I huśtawka.
Od Sylwestra nie było ani jednego dnia bez alkoholu.
W niedzielę wódkę piłem na szklanki. Szybko poległem. I o to chodziło.
Odciąć się od siebie.
Zatrzymać wylew myśli. Jeszcze nie jestem gotowy przyznać sam przed sobą, o czym. To był chyba nawet fałszywy alarm.
Nie mam czasu na miłość. Nie mam siły się zakochać. Jeszcze nie czas.
Noce są przykre. Dni potwornie długie.
Mimo wszystko mam zrywy energii i nie jestem bezczynny. Raz nawet byłem z siebie dumny. Nauka idzie całkiem dobrze.
Nie mam aktualnie nikogo, kto chciałby mnie wysłuchać.
Znowu mają mnie dość. Nie mówię więc. Tylko grzecznie piję.
Z drugiej strony nie mam nic do powiedzenia. Nie umiałbym się teraz wyrazić.
Atmosfera jest dziwna.
Jedzenie wywołuje wstręt.
Za długo śpię.
Oglądam zdjęcia. Tęsknię. Nie za ludźmi, nie za miejscami.
Za tym co czułem.
Dzisiaj był piękny wschód i zachód słońca. Wynurzanie spomiędzy chmur, potem zatapianie w nich.
Nie widziałem gwiazd od tygodni.
Muzyka jednocześnie trzyma mnie przy życiu i torturuje.
Powoli planuję przyszłość i bardzo się boję.
Wczoraj czy przedwczoraj myślałem, czy by się nie pociąć, ale zgubiłem żyletkę.
Wycofali z produkcji moje tabletki.
Piwo ma podrożeć podobno.
Będziemy pić wtedy już tylko wódkę.
Śnieg topnieje.
Śnią mi się źdźbła trawy.
Czytam o mechanice kwantowej.
Rozebrałem choinkę. Irytowała mnie.
Ciężko mi wytrzymać w domu.
Chodzę na spacery pod wiatrak. Tam palę papierosy i szukam słów.
Nie czuję się źle. Nie czuję się teraz wcale.
Dlatego ciężko być przytomnym.
Głupoty. Same głupoty.
Enter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw coś po sobie.