środa, 19 lutego 2020

Awaria

Bardzo boli.

Nie napiszę, co się stało, bo to cholernie skomplikowane i to jest ta z nielicznych sytuacji, kiedy nie mogę się wysłowić.

Nie umiem się rozplątać.

Pierwszy raz potrzebuję chyba moich przyjaciół. Nie będziemy o tym gadać. Chcę z nimi pobyć. Nie śmiać się, pocieszać, odwracać uwagę. Też nie zwracać uwagę, roztrząsać. Chcę pobyć. Zjeść kebaba.

To zabawne w obliczu tej sytuacji. Tak, jakby po pogrzebie iść na frytki.

Czasami nie da się inaczej sobie poradzić.

Miłość boli jak skurwysyn.

Nudne się to robi. Wciąż o tym piszę.

Zdrowy związek to nie jest. Właściwie totalnie potrzebujący leczenia.

Przypomina jechanie w korkach po błocie kilometrami, żeby przez parę metrów rozkoszować się pustą autostradą.

Wciąż sądzę, że raczej warto.

W każdym razie nie zrezygnuję. Najwyżej mnie to zabije.

Już wiele rzeczy miało mnie zabić.

Trudne czasy nadeszły. Pod każdym względem.

I pierwszy raz czuję, że chciałbym stać wobec tych trudnych czasów z przyjaciółmi.

Jakby patrzeć na kometę w dniu końca świata. Może pierdolnie. Ale jesteśmy razem.

Rzadkie uczucie.

Jest ciężko. Nie za bardzo chce się żyć, uczyć, myśleć, być. Niebywale dużo kłamię mamie.

Skąd masz? Dlaczego nie idziesz? Dlaczego nie robisz? Dlaczego robisz?

Niebywale mało się uczę. Niebywale często omijam szkołę.

Niebywale rzadko czuję spokój.

Mam palpitacje tak silne, jak dawno już nie były.

Niebywale często myślę o nim. Niebywale często mnie krzywdzi. Boli mnie jego ból, a jest on nim przepełniony.

Boję się. Nie podołam. Już nie daję rady. Nie wystarczam.

Nawet w trakcie pisania tego postu wyczuwam wahanie nastroju.

Co prawda z chujowego na superchujowy, ale to wciąż nie jest przyjemne. I tak, to duża zmiana. Na początku nie chciało mi się płakać. Trzy zdania temu chciało. Teraz znów nie chce.

Nie wiem co robić. To przede wszystkim.

Odsunąć się.

Pewnie tak.

Przydałoby mi się wyklarowanie sytuacji, nawet drastyczne. Może porzucenie. I wyjazd w góry. Bardzo by się przydał.

Nie wszedłbym nawet na pagórek z tym sercem jak na razie, ale góry kocham wciąż.

Odpowiednie byłoby dla mnie morze, ale nie chcę. Morze jest niesamowicie melancholijne.

Góry dają siłę.

Siły mi potrzeba.

Bóg się ode mnie odwrócił i wcale się nie dziwię.

Chciałem tylko nieco grzesznego życia. Ale wrócę do Ciebie. Poczekaj na mnie jeszcze trochę.

A potem mi wybacz.

Czuję wszystko i nie wiem na czym skupić myśli.

Nie potrafię na niczym pożytecznym.

Zaskakująco zmienił się mój umysł ostatnio. Moje myśli. Zupełnie inne priorytety. Całkowicie inne rutyny.

Chwilami jest naprawdę źle. Znów nie widzę wyjść.

Myślę o porzuceniu wszystkich.

Hamuje mnie wszystko to, co hamuje samobójcę. Trumna. Rodzina. Niedokończone sprawy.

Hamuje mnie to, że to nic nie zmieni. Nawet wtedy żałoba trwałaby tydzień.

Nie oszukujmy się. Chcę być kochany. Chcę rozpaczy. Chcę łez.

Chcę uwagi.

Najbardziej hamuje mnie jednak to, że chciałem być dla niego najsolidniejszym oparciem i sumienie by mnie zagryzło, gdybym go zostawił. Z tym całym bólem, który nosi. Bo on jest teraz najważniejszy.

Ale czy na pewno ja jestem najważniejszy dla niego?

Dziś okazuje się, że moje wyrzuty sumienia byłyby nieco mniej słuszne niż zakładałem.

Chyba jednak sobie poradzi. Oni wszyscy sobie poradzą.

Nic nie zrobię.

To nic. To wszystko.

Wow. Jestem naprawdę zaplątany.

Ciężki okres.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.