A dziś dla odmiany było źle. I nie wiem dlaczego.
Poszedłem do lasu. Drzewa skrzypiały i trzeszczały, uginały się poruszane silnym wiatrem.
W pewnym momencie, już bardzo w głębi lasu, stanąłem na środku polany i pomyślałem, czy się tam nie powiesić. Tak po prostu.
Podobało mi się myślenie o tym. O przygotowaniu. O wiązaniu liny.
Dlaczego? Dlaczego...
Nie wiem, jak napiszę tego posta. Trudno mi się wysłowić. Nie wiem, jak przekazać to, co mam na myśli.
Może nie wiem co mam na myśli.
I nie wiem po co to przekazywać.
Jest mi tak potwornie głupio. Moje uczucia nie mają sensu, nie mają prawa bytu.
Nic nie ma sensu.
Rozmyślania nie mają sensu.
Pisanie tutaj nie ma sensu.
Już naprawdę nic mi to nie da. Treść postów się powtarza. Wiecznie to samo. Cały czas to samo, robię to samo, czuję to samo, cyklicznie, ciągle powtarza się stary schemat.
Wasze rady też się powtarzają. To oczywiste. Co innego tu mówić? To przecież jasne.
A ja, oczywiście, wiecznie ich nie słucham.
Może ja nie chcę być szczęśliwy. Może ja się sabotuję. Może ja nigdy nie pójdę na terapię. Może ja
Ja mam przede wszystkim siebie dość. Chciałbym teraz stracić przytomność i obudzić się, jak świat znowu będzie choć trochę zrozumiały.
*
Sen - 18 godzin. Jak sobie zażyczyłem, tak się stało. Wczoraj kilka minut po zamknięciu przeglądarki zgasło mi światło.
To była chora noc.
Noc? Zasnąłem po południu, obudziłem się grubo po północy, nie wiedząc gdzie jestem. Potem budziłem się o świcie i przed południem. Śnił mi się ocean.
Jestem roztrzęsiony. Nie wiem co się dzieje.
*
Ja nawet nie zasługuję na śmierć. Samobójstwo byłoby śmieszne.
Mam zwykłą rodzinę, takie sobie relacje, dobre oceny, z daleka normalny człowiek.
ALE TAK MI TU ŹLE.
*
Będę się ciąć?
Jestem od tego o włos. Już niedługo. Zawsze to przeczuwam.
Ten rollercoaster jest absurdalny.
Miałem potworną noc. Cały czas na skraju świadomości, więc przyszły omamy. Głosy, syreny, syczenie, melodie. Pod powiekami przerażające rozbłyski.
Wycieńczenie.
Opuszczam szkołę, znowu! Super!
Żałosne
*
Bezużyteczny śmieć. Teraz przypominam najgorsze jednostki, nieprzydatny margines, wegetujące coś.
Zużywam tlen i miejsce.
Czuję zabójcze wyrzuty sumienia, że w ogóle istnieję. Nie zasługuję. Nie powinienem.
*
Piszę to szósty dzień.
Za każdym dniem jest inaczej. Wstaję i nie wiem, nie przewidzę, co będzie. Rano jest dobrze, po południu dramatycznie, wieczorem dobrze, w nocy źle. Dowolne kombinacje.
*
Piszę to od tygodnia.
To tylko strzępki, kawałki, wyrzut nagłych myśli. Nie zredaguję ich. Po prostu wrzucę takimi, jakie są. Nie ważne, czy mają sens.
Nic go teraz nie ma.