piątek, 18 grudnia 2020

Chemia

Trwa dziwny okres. 

Zawsze, kiedy jestem na którymś krańcu tych skrajności, wydaje mi się, że tak już będzie zawsze. Jest intensywnie. Zapominam, że da się żyć inaczej. Kiedy jest źle - jest bardzo źle, tragicznie. Mam przeświadczenie, że niedługo umrę, że rozpacz się nie skończy.

Ale ona się kończy.

Potem przychodzi czas podwyższonego nastroju. Jest dobrze - bardzo dobrze, zero złych emocji. Mam wrażenie, że teraz już zawsze będzie okej, że już do końca życia będzie w porządku.

Ale to się kończy.

I tak w kółko. Czasem jeszcze okresy pustki, przejściowe, ambiwalentne.

Teraz jest jednak inaczej, dziwnie. Jestem w stanie lepszego samopoczucia, ale w pełni świadomy, że to się skończy. Czuję się trochę tak, jakbym obserwował siebie z boku. 

Ostatnio nie jest niby źle.

Od dwóch tygodni nie potrzebuję szczególnie snu. W ciągu tych kilkunastu dni najwięcej godzin ile udało mi się przespać to 5, nigdy więcej. Ale nie ma to na mnie wpływu, funkcjonuję zupełnie normalnie. Czasami wypiję kawę jeśli potrzebuję szczególnego kopa dla mózgu.

Przez ten czas dużo pracuję. Mam stałą siłę na naukę na poziomie przynajmniej dobrym, a zdarzają się też wyrzuty energii, szczególnie późnymi wieczorami, kiedy czuję, że mogę pisać doktoraty, epopeje i podręczniki do matematyki.

Nie piję.

Wróciłem na basen po bardzo długiej przerwie. Jak się spodziewałem, nie dało mi radości, ale dla mnie cudowne poczucie, że mam jakieś zajęcie.

Dziwna sprawa. Pierwszy raz był w porządku, a za drugim dostałem ataku paniki na środku toru. Myślę, że przyczyną, zalążkiem lęku była myśl chodząca mi wtedy po głowie, że jestem w bardzo słabej formie i źle mi się ćwiczy. Czułem wielką wściekłość na siebie, ruchy wydawały mi się nieskładne, rozregulowane, chaotyczne, idiotyczne. Jakbym uczył się pływać od nowa. Nie mogłem przepłynąć ciągiem ani jednej długości. Jakoś mnie to jak okropnie zirytowało, zachciało mi się płakać, ścisnęło mi się gardło. Nie wiem dlaczego. Przecież to normalne po takim czasie, no i tydzień wcześniej nic takiego nie wystąpiło. Może to dlatego, że przerwała się passa "osiągnięć". Pierwszy raz w okresie tych kilkunastu dni coś mi mocno nie wyszło i reakcja na to niepowodzenie urosła do absurdalnych rozmiarów.

Słucham nawet innej muzyki niż zazwyczaj. Zostawiłem swoją klasyczną playlistę z piosenkami, które potrafią skutecznie dobić człowieka i poprawić butem. Dawno nie widziałem się z Bowiem, teraz znowu jesteśmy w bliskich stosunkach. Nie musi mnie teraz pocieszać, bo czuję się po prostu w porządku. Słucham miłych rzeczy.

Czuję też, że mam prawie wszystko pod kontrolą, wszystko jest dobrze rozplanowane, ze wszystkim zdążę. To jest też dla mnie bardzo ważne i poszukiwane uczucie.

Jest zwyczajnie okej. Brak szczęścia, brak rozpaczy, po prostu spokój, odprężenie, pracowitość, czasem nawet entuzjazm. 

Właśnie, już wiem. Nie ma wybuchów szczęścia, nie ma euforii. Tego i poczucia, że będzie to niekończący się okres, brakuje mi tym razem w tej mojej "manii". Wydaje się przygaszona, stłumiona. Jakby mój mózg zauważał dużą, miłą różnicę nie odbierając tak wiele negatywów, stresu, smutku, lęku. On to "widzi" i "docenia". Ale jednocześnie jakby stracił całą zdolność odbierania radości czy szczęścia. 

Więc ogólnie jest miło. Mogłoby tak zostać. Jedyne, czego brakuje mi do szczęścia, to właśnie szczęścia. Nie ma radości ani z rzeczy małych, ani z ogromnych. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby mnie prawdziwie, szczerze ucieszyć.

Na razie doceniam, że żyję bez rozpaczy, niech będzie i tylko to. Cały czas wyjątkowo jednak pamiętam o tym, że to się może niebawem skończyć. Wyglądam znaków, że wraca "depresja". Ciężko to opisać. Po prostu uczucia, które powinny być sobie w podświadomości, wychodzą na pierwszy plan.

Nie zagoiły się wciąż rany po ostatnim cięciu. To było tak dawno. Są doskonale widoczne i krzyczą w twarz ludziom na basenie, ale tam nikt nie patrzy na innych. I dobrze.

Często myślę sobie: a może po prostu ludzie tak żyją? Może po dzieciństwie nie odczuwa się radości? Może inni też mają ją tak mocno stłumioną? Jak dla innych wygląda szczęście, jak je odczuwają?

Kończę słowotok.

Enter.

3 komentarze:

  1. Kiedy zauważyłeś takie ewidentne stany maniakalne?
    Czytałeś chyba o chorobie dwubiegunowej, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem. Takie stany zauważam od bardzo dawna, od lat. Wcześniej można było zwalić na hormonalne huśtawki nastrojów, ale one powinny się już kończyć. Takie euforyczne tygodnie zdażają się zazwyczaj parę razy w roku.

      Usuń
  2. Dzięki wielkie. Też trzymaj się zdrowo, bo to najważniejsze.

    Święta jak zwykle od jakiegoś czasu były dla mnie ciężkie. Nie wiem czemu ale niezależnie czy przychodzili do nas goście czy nie czułem się jakbym był w ciemnym tunelu. Dopiero okolice początków stycznia jakoś powodowały, że wracałem do żywych. Nawet nie mam pojęcia z czym to się wiąże, czemu te dni na mnie tak działają.

    Co do grafik moich to są raczej chałupnicze. Sam się wszystkiego nauczyłem metodą prób i błędów. Może kiedyś pokażę efekty tych prac na blogu. W tym roku zrobiłem ich mniej niż 100, za to 2018 był pod tym względem rekordowy, bo zrobiłem ponad 200 grafik. Co najciekawsze spora część z nich obrazuje chyba moje wnętrze w danej chwili, bo kolorów nie ma za wiele na nich. Dopiero w tym roku zacząłem jakoś dodawać życie do tych grafik.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.