09.03
Oddychanie bywa nieznośne.
Mechaniczność dni.
Jest w tym trochę rozpaczy.
**
15.03
Cienie coraz częściej przebiegają po ścianach.
Pod powiekami cienie wspomnień.
Próbuję wykrzesać łzy, byłyby błogosławieństwem, ulgą. Oczy tylko wilgotnieją.
Widzę, jak tańczymy.
Emocje były wtedy kolorowym witrażem. Wszystkie kolory, ostre krawędzie.
Tęsknię. To już minęło. Nigdy nie będzie tak samo.
Tak strasznie brakuje mi tych nocy.
Nigdy nie umiałem ich odpowiednio opisać.
Życie wtedy wydawało się filmem. Było jak konfetti z potłuczonego szkła.
Świat widzieliśmy jak przez filtr z barwnej folii. Krew wydawała się iskrzyć jak brokat.
Przy ustach kieliszek, butelka, papieros, drugie usta.
Było nam dobrze.
Nie potrafię tego wyprzeć. Co jakiś czas wszystko wraca.
Kiedy wraca, uśmiecham się w bólu.
*
18.03
Codziennie budzę się nad ranem. Czasami wielokrotnie.
Wszystko wydaje się nierzeczywiste.
*
29.03
Dalej niespokojne, przerywane sny. Budzenie w nocy i nad ranem. Tak jest cały czas, dzień w dzień.
Jestem zmęczony.
Coś trudnego dzieje się teraz w moim życiu. Może głupiego, ale trudnego. Jestem kurewsko zestresowany i zły. Pewna sprawa poszła bardzo nie po mojej myśli. Nic strasznego, ale generuje sporo nerwów.
Codziennie oszukuje mnie mój wzrok. Co noc, bez wyjątków, coś krzyczy mi do ucha sekundę przed zaśnięciem. Ale wiem, że to dla mnie typowe w trudnych okresach. Mimo wszystko to irytujące.
Tak często chce mi się wyć, uciekać.
Nie zawsze, ale często, zaraz po porannym budziku myślę sobie: "ja pierdolę, po co?".
Bywa słabo.
Pojawiają się myśli samobójcze.
Jednak unikam wszystkich bodźców, o których wiem, że je potęgują. W sumie to dość zaskakująco zdrowe.
Po prostu mierzenie się z tymi myślami jest za trudne. Mają okrutną przewagę.
Myśli generalnie są natrętne i głupie. Widzę ich irracjonalność, ale JEDNOCZEŚNIE są kompletnie uzasadnione. Bardzo ciekawe. Bardzo niefajne.
Myślę o tym, że ludzie mnie nie lubią. Że mnie oceniają. Że źle o mnie mówią za plecami. Że źle o mnie myślą. Wszyscy. Absolutnie wszyscy.
Myślę o tym, że kontakty z ludźmi stały się dla mnie niesamowicie sztuczne. Robotyczne. Reżyserowane.
Coraz częściej mój mózg tworzy scenariusze intryg i spisków przeciwko mnie. Mam też kłamstwa, wymówki i wytłumaczenia na wiele sytuacji do przodu, nawet gdy wiem, że wcale przed nikim nie będę się musiał tłumaczyć. Nie potrafię tego powstrzymać.
Przyjaźń z Mateuszem jest w końcowej fazie. Umiera, tak jak planowałem.
Trochę szkoda. To jednak dobre 10 lat.
Ale wtedy już zostanę sam. Zupełnie jałowy, bez żadnej znaczącej relacji. Nie wiem, dlaczego do tego dążę. Może mam jakieś pojęcie, ale nie umiem tego wyrazić.
A może to najzwyczajniejsza autodestrukcja.
Szokująco długo się nie tnę. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłem.
Alkohol - różnie. Na pewno nie tak jak kiedyś. Ale właśnie za tym "kiedyś" tęsknię.
Poniekąd wróciły ataki paniki.
No i tak. Tak właśnie bywa.
*
3.04
Jest mi strasznie smutno, gdy uświadamiam sobie, że nie ma na całym świecie osoby, która by mnie zrozumiała i zaakceptowała.
To takie dziwne, że nie możemy zajrzeć w cudzy umysł. Nigdy, przenigdy nie będziemy w stanie się w pełni zrozumieć.
Na ten moment nie potrafię uwierzyć, że ktoś znowu będzie mi bliski.
Jestem teraz bardzo samotną wyspą.
Całym sobą czuję odrębność. Jestem jak w bańce.
I jestem smutny. Czegoś potwornie brakuje.
Życie jest bardzo trudne. Czuję, że wędruję. Podobno mam duszę poety. Nie wiem czego szukam, ale nigdy tego nie znajdę.
Jest tylko to uczucie pragnienia ucieczki.
Tak trudno jest być sobą.
Pojawiają się myśli: dlaczego to się tak skończyło? Gdzie był punkt zwrotny? Dlaczego tak nisko upadam?
Nie pozwalam im zatrzymać się na dłużej. Przychodzą i odchodzą. Zastanawianie się byłoby zabójczo bolesne.
Trwają ciemne dni.
Jest słabo.
Jest tak słabo, że pomyślałem o napisaniu do Mateusza. Tak po prostu. Że jest źle.
Ale to nie ma najmniejszego sensu. Od dawna takie wiadomości są bez znaczenia. W żaden sposób on nie może mi pomóc, nawet nie jest zbyt dobrym słuchaczem, więc to odpada.
Tak bywa.
Zniszczyłem przyjaźń, bo to było łatwiejsze niż jej pielęgnowanie.
Zniszczyłem sobie życie, bo to było łatwiejsze niż jego naprawienie.
*
Opuściłem kolejny dzień na uniwersytecie dla jeszcze jednego dnia w domu. Chciałem tylko spać.
Ten weekend był... zły.
Wracamy do korzeni. Wykończenie. Rozpacz bez powodu.
Jadę pociągiem. Za godzinę trzeba będzie założyć maskę.
Dziś to brzmi niewykonalnie.
Potrzebuję przerwy.
**
07.04
Czasem zdumiewa mnie, ile we mnie jadu.
Niestety już mi to nawet nie przeszkadza.
10.04
W końcu trafiło się porządne picie. Chlaliśmy wszystko jak leci, bez umiaru.
I było mi dobrze. Nie mogę doczekać się następnego razu.
Alkohol znowu widzę jako jedyną radość.
**
15.04
Nie mogę zebrać się do pomocy w szykowaniu świąt. W sumie nie bardzo chcę je obchodzić. Wolałbym być teraz sam.
Na szczęście jest w tym jakaś ulga, kiedy już uda mi się zacząć. Uwielbiam uciążliwe, wielogodzinne, wielostopniowe sprzątanie. Chcę się tym zmęczyć i myśleć trochę mniej.
Całkowicie nie mogę zebrać się do nadrabiania zaległości w nauce.
Opuściłem już sporo zajęć, tak po prostu, z niechęci. Nie do zajęć. Po prostu... Nie mogłem się zebrać.
Rozsypany jestem.
Nie mogę nawet zebrać się do obejrzenia interesującego mnie filmu. Czuję, jakby to było trudne zadanie.
Jest teraz dziwnie. Gdy tylko choć odrobinę się polepsza, zarzucam sobie, że całe poprzednie złe dni to przesada, koloryzowanie i wyolbrzymianie.
Ale lepsze dni kończą się bardzo szybko.
Potwornie męczy mnie już wybudzanie się nad ranem.
Potwornie męczą w kółko powtarzające się w snach motywy związane ze wstydem albo strachem.
Potwornie męczą te maleńkie, milisekundowe zwidy. Cień zauważony kątem oka, druga osoba za mną w lustrze, nieistniejący kot pod nogami. To naprawdę często się dzieje gdy się czymś mocno stresuję. Tak było przez kilka czy kilkanaście dni przed maturą, przed sesją, przy problemach rodzinnych. Ale teraz? Tym razem trwa to zdecydowanie za długo i nie czuję, żeby było czymś uzasadnione.
Wykonuję obowiązki jak w transie. Czasem przychodzi chwila ocknienia i zupełnie nagle myślę sobie: ile jeszcze? Po co? Dlaczego mnie to wszystko tak brzydzi?
Nic nie koi.
Wszystko zawodzi.
Właściwie jest naprawdę słabo.
To jeden z gorszych dołów w moim życiu.
*
22.04
Rozchorowałem się trochę. W gorączce śniło mi się, że mama powiedziała mi, że mnie kocha.
No tak, to się mogło wydarzyć jedynie we śnie.
Trochę boli.
Pierwszy raz od lat mam marzenie. Takie prawdziwe, porządne marzenie.
Marzy mi się własny dom. Skromny, na wsi, ale z dużym ogrodem. Z jabłonią za oknem.
Serce z całych sił rwie się, żeby tę fantazję spełnić.
Tylko że nie ma z kim.
Współczuję mojej duszy. Ma dziecięcy zapał. Aż boli, gdy tak się cieszy na coś, co może nigdy nie przyjść. Prawdopodobnie nie przyjdzie.
Często, ale rzadko aż tak jak dziś czuję, że nie ma dla mnie miejsca na świecie. Że nigdzie nie będzie mi dobrze. Z nikim nie będzie mi dobrze.
23.04
Tęsknię za robieniem sztuki.
Czasem coś chce ze mnie wyjść, ale nie mogę dać temu ujścia. Już nie umiem.
Cholernie tęsknię za poezją.
Kiedyś słowa składały się w piękne witraże.
Teraz wyglądam zza brudnej szyby.
*
24.04
Nie znoszę niedziel.
Czuję ciężar na piersi odkąd tylko otworzyłem oczy.
Na śniadanie był atak paniki.
Każda niedziela jest jak koniec świata.
Szczegolnie teraz, kiedy przestałem ogarniać. Napisałem do jednego prowadzącego mail. Musiałem oddać zaległe prace i umówić się na konsultacje, bo trochę nieobecności się nazbierało. Odpisał, że mam się nie martwić, konsultacje są niepotrzebne, bo przecież na zdecydowanej większości zajęć byłem, a na ćwiczeniach "nie ma ze mną problemów".
I byłem w autentycznym szoku czytając tę odpowiedź.
Bo ja czuję, że problemy są. Byłem przekonany, że stale brakuje mi wiedzy na jego zajęciach i że on to widzi, że nie podoba mu się to. Że uczę się za mało. Że muszę to nadrobić, pokazać, że mogę się poprawić.
Bo umiałem odpowiedzieć na wiele pytań, ale nie na wszystkie.
Za każdym razem martwi mnie to cholerne 20% rzeczy, których nie umiem. 80% rzeczy, które umiem nie robi na mnie absolutnie żadnego wrażenia i zupełnie mi nie wystarcza.
I naprawdę, przysięgam, zawsze jestem szczerze zdziwiony słysząc jakiekolwiek pochwały czy dostając dobre oceny. To żadna fałszywa skromność, tylko prawdziwy szok.
A słabsze wyniki i wskazanie niedociągnięć bardzo mnie boli. Jestem sobą zawiedziony. No bo jak mogłem to przeoczyć? Dlaczego nie powtarzałem więcej?
To jest słynny syndrom oszusta? Perfekcjonizm? Źle zaprogramowany mózg?
Jestem zmęczony.
Niedziele są paradoksalnie najlepsze, żeby siedzieć po nocach i pierdolić głupoty, kiedy budzik pokazuje alarm za 4 godziny.
Wczoraj o tej porze sprzątałem łazienkę. Przedwczoraj też.
Bardzo lubię sprzątać. Na błysk. Nawet na bezsensowny błysk.
Może dlatego, że czuję się przydatny. A później zmęczony i spełniony.
Mateusz robi maleńkie wredne rzeczy w moim kierunku. To bardzo dobry znak. Niedługo nic z nas nie zostanie.
Od wielu dni nie ma takiego jedzenia na świecie, żebym miał na nie ochotę.
Strasznie mnie wszystko zawodzi. Wszystko jest niepełne, niespełniające, niedokończone.
Nie kończę zdania, kiedy ktoś mi przerwie. Pozwalam tej myśli odejść.
I może pozwolę temu postowi odejść.
Jednak go opublikuję. Nie zamierzam się zastanawiać po co ani dlaczego.
Enter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw coś po sobie.