Cóż...
Cóż możnaby powiedzieć?
Mój umysł wyzdrowiał.
Prawdopodobnie.
Ja..
Jestem szczęśliwy.
Wow.
Aczkolwiek jeszcze bardzo splątany.
Mam rodzinę.
Mam ojca.
Wróć. Mam tatę.
I jest po prostu bardzo dobrze.
Nauczyłem się nowego patrzenia na świat.
Z dystansem, z lekką obojętnością, ale w tym wszystkim najpiękniejsze jest to, że wciąż jest miejsce na radość.
Ale jednak coś mnie tu sprowadza. Co?
Jest 3 lipca.
Wspomnienia wakacji tamtego roku nigdy nie zginą, niestety.
Prawdopodobnie już nigdy nie będę obchodzić urodzin.
Być może data 31 sierpnia wyryła mi się w mózgu na stałe.
Przyszedłem tu, bo pamiętam.
Boję się, że to wróci, choć wiem, że ryzyko jest znikome.
Czysty od miesięcy, już raczej żyletki do ręki nie wezmę.
Nie powtórzę prób.
A co u mnie teraz?
Nie jest idealnie.
Jestem dupkiem trochę.
Nie potrafię nawiązywać nowych znajomości.
A stare przyjaźnie?
Zredukowałem.
Nie, po prostu zepsułem, właśnie będąc dupkiem.
Mój smutek przekuł się w zgorzkniałość trochę.
Jestem wiecznie zdenerwowany. Zarówno zdenerwowany jako zły i wydzierający się na wszystkich wokół niepotrzebnie, jak i wystraszony, pod presją... Właściwie nikogo, niczego już.
Stres dwóch poprzednich lat wcale nie zanikł. W trzecim być może stał się czymś w rodzaju zespołu stresu pourazowego.
W obecnym, trzecim roku, posypało się moje zdrowie.
Moje serce nie wyrabia. Pędzi jak szalone.
Kardiolog powiedział mi, że mam nerwicę.
Ledwo się powstrzymałem od śmiechu.
Co za ironia, 16-latek z obfitszą ogólną historią chorób niż niejeden emeryt. A co dopiero psychicznych!
A, właśnie, niech będzie: przyznaję się, mam 16 lat. Właściwie to nawet jeszcze nie.
To już chyba nie ma większego znaczenia.
Ogólnie z podwójnego-prawie-samobójcy zmieniłem się w pana NicMnieToNieObchodziSpierdalaj.
Wciąż nie znam siebie.
Wciąż przechodzę codziennie przez spektrum emocji: radość, obojętność, znudzenie, wściekłość.
Ale, dzięki niebiosom, nie ma tam rozpaczy.
Boję się, że w głowie tworzy się coś nowego, ale mam nadzieję, że to skutki uboczne powrotu do żywych.
Kształtuję się.
Zakochałem się.
I to ja się śmieję z kochliwych ludzi!
Zakochałem się w końcu w kimś wartościowym. W końcu jest pięknie, nietoksycznie, ale wciąż jednostronnie. Tego nie zmienię. Trudno.
Ponadto boję się, że to nie jest miłość bezinteresowna.
Przypomina bardziej uwielbienie superbohatera.
Nie szkodzi. Nie szkodzi.
Bo nauczyłem się szybko eliminować rzeczy, które szkodzą.
No więc jest nieperfekcyjnie, ale dobrze.
Skomplikowany, nie do końca stabilny stan, ale rany zaleczone.
Wciąż coś się zmienia, wciąż występują porażki, wciąż gdzieś jest wściekłość.
Ale jest też radość.
I jest dobrze.
I bardzo fajnie się o sobie myśli:
zdrowy,
zmieniony,
uratowany.
Wywołałeś drugi największy uśmiech tego dnia. Wspaniale cudownie niesamowicie. Powodzenia w dalszym szukaniu. Już sukces
OdpowiedzUsuńJestem dumna��
Ta od pierwszego komentarza
I wciąż się usmiecham
Dzięki że byłaś.
UsuńI jesteś.
:)